Skandal w armii zaczął się od wpisu medyczki bojowej Julii Kobrynovich, która w mediach społecznościowych opisała skandaliczną sytuację, z jaką zetknęła się w wojsku.
Żołnierka ukraińska: Musiał się oddać
"Musiałam oddać się jednemu żołnierzowi. Bałam się, że inaczej mnie zgwałci. Być może tak by się stało. W tamtym czasie byłam całkowicie jemu podporządkowana. A przynajmniej tak mi się wydawało. Potem mój ówczesny dowódca dowiedział się o tym — bo ten chłopak wszystkim o tym opowiadał — i próbował go zabić. Kiedy mu się nie udało, zrobił z niego wyrzutka" – napisała.
Kobrynovich podkreśla, że z przemocą zetknęła się też ze strony swego dowódcy, który przez dłuższy czas miał ją molestować. Gdy zabronił jej nosić broń, zaczęła trzymać przy sobie gaz łzawiący, paralizator i nóż.
"Unikałam na wszelkie sposoby jego towarzystwa. On opowiadał o mnie bzdury, a potem groził, że zabije mnie na polu walki za to, że mu nie ulegam. Przez wiele miesięcy żyłam w stanie głębokiej odrazy: do armii w ogóle i do siebie" – przyznaje Kobrynovich.
Portal Slidstvo.info. opisał z kolei historię medyczki Oksany, którą molestował kolega z jednostki. – Nie byłam gotowa na to, że na służbie ktoś może sobie na coś takiego pozwolić. Ja nigdy wcześniej nie doświadczyłam molestowania. Nie byłam przygotowana na to, że ktoś może obmacywać, poniżać, tłumaczyć ci, że masz być czyjąś kobietą, bo po prostu tu jesteś– stwierdziła w rozmowie z dziennikarzem.
System nie działa. Jest petycja do Zełenskiego
Hanna Demydenko z organizacji Veteranka podkreśla, że o takich przypadkach trzeba mówić, ale również przeciwdziałać. – Mechanizmu prawnego, chroniącego ofiarę, po prostu nie ma. Kiedy zobaczyliśmy, że w różnych miejscach odbijamy się od ściany i nikt nie reaguje na nasze prośby, napisaliśmy petycję do prezydenta Ukrainy i zebraliśmy 25 000 podpisów — przekazała w rozmowie z sestry.eu
Demydenko wskazuje, że na Ukrainie nie działa system pomocy ofiarom przemocy seksualnej. Obecnie system działa tak, że gdy kobieta zadzwoni na gorącą linię Ministerstwa Obrony to zgodnie z ukraińskim prawem jej sprawa będzie rozpatrywana do 30 dni. – To bardzo długi czas, a ofiara może się bać, że w tym czasie jej zgłoszenie dotrze do dowódcy, który zechce zatuszować sprawę i uchronić doświadczonego żołnierza przed karą. A jeszcze gorzej, jeśli oprawcą jest sam dowódca. Osoba pokrzywdzona może mieć różne wizje tego, co się stanie. A może wyślą mnie w okopy, z których nie wrócę, żeby sprawa nigdzie dalej nie wyszła? – mówi.
Czytaj też:
Nawet milion poległych. Najnowszy raport na temat ofiar wojny na UkrainieCzytaj też:
Putin nadał rosyjskie obywatelstwo byłej asystentce Bidena
Inwestuj w wolność słowa.
Akcje Do Rzeczy + roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
