Jakiś czas temu w Noisy-le-Sec w letnim kinie plenerowym miał się odbyć seans filmu „Barbie”. 8 sierpnia br. mer tej podparyskiej miejscowości poinformował mieszkańców, że impreza została odwołana pod wpływem gróźb skierowanych pod adresem miejskich urzędników przez niejaką „małą osiedlową grupę”. Uznała ona bowiem film za niemoralny, nieodpowiedni dla ich dzieci, „szkodliwy dla integralności kobiet” oraz promujący wątki LGBT. 64 Niebudząca wątpliwości islamska tożsamość szantażystów, choć przez pewien czas skrzętnie przemilczana przez główne media, została rychło potwierdzona przez samego ministra spraw wewnętrznych Brunona Retailleau, który nazywał rzeczy wprost: „Presja ze strony przemocowej mniejszości, która chce »zhalalizować« przestrzeń publiczną, jest nie do przyjęcia – podobnie jak nie do przyjęcia jest jakikolwiek krok wstecz wobec takich żądań określnej wspólnoty”. „Jesteśmy we Francji, a we Francji nie ma policji obyczajowej ani straży moralności” – grzmiał polityk. To z pozoru błahe wydarzenie wywołało we Francji kolejną falę dyskusji na temat integracji wspólnot muzułmańskich. Niewiele ma ona wspólnego z przyjmowaniem lub co najmniej szanowaniem norm i zwyczajów nowego kraju – jest po prostu stopniową islamizacją życia codziennego wszystkich Francuzów.
Wbrew buńczucznym deklaracjom o „obronie wartości Republiki Francuskiej” (cokolwiek to znaczy), francuskich wolności i stylu życia w sytuacji konfliktu z systemem wartości islamu francuscy politycy, urzędnicy czy nawet prywatni przedsiębiorcy dają systematycznie wyraz swojej, często motywowanej strachem uległości. I tak nie dalej jak na początku lipca br. dyrekcja kina w Saint-Ouen anulowała, cztery dni przed projekcją, pokaz filmu dokumentalnego „Bóg może obronić się sam” („Dieu peut se défendre tout seul”), opowiadającego o procesie sądowym w sprawie zamachów na dziennikarzy „Charlie Hebdo”. Organizatorzy wydarzenia, ruch Printemps républicain (Republikańska wiosna), broniący laickości republiki przed agresywnym politycznym islamem, zostali poinformowani, że projekcja ta naruszyłaby regulamin kina, zakazujący organizacji imprez o charak terze politycznym. Wyjaśnienie okazało się podszyte fałszem, gdyż zaledwie kilka dni wcześniej wyświetlono w tym samym miejscu skrajnie ideologiczny film „Révolté.e.s” (sam tytuł filmu napisany jest ortografią „inkluzywną”, typową dla radykalnej lewicy), promujący używanie przemocy w walce o tzw. cele klimatyczne. Tego rodzaju autocenzura nie jest zresztą we Francji niczym nowym – już w 2015 r., tuż po wspomnianym zamachu na „Charlie Hebdo”, kina w całej straumatyzowanej krwawymi wydarzeniami Francji zdjęły ze swoich repertuarów piękny film „Apostoł” („L’Apôtre”), opowiadający historię nawrócenia na katolicyzm młodego muzułmani na, motywując tę decyzję obawami o gwałtowną reakcję islamskiej społeczności.
Burki i dżelaby
Problemy koegzystencji coraz liczniejszej mniejszości muzułmańskiej (szacuje się, że muzułmanie stanowią dziś ok. 10 proc. populacji Francji i odpowiadają co roku za blisko jedną czwartą nowych urodzeń – z tendencją wzrostową) z tzw. rdzennymi Francuzami dawno jednak wykraczają poza incydentalne konflikty kulturowe i tożsamościowe – mają dziś charakter systemowy. Każdy, kto bywa we Francji regularnie, widzi, jak zmienił się etniczny krajobraz francuskich miast i miasteczek. Dziś nawet tradycyjnie białe, katolickie i burżuazyjne dzielnice, jak np. Wersal pod Paryżem, wyglądają egzotycznie i kolorowo, a ich place zabaw pełne są bawiących się pod czujnym okiem ubranych w burki matek arabskich dzieci. Niektóre osiedla i miejscowości od dziesięcioleci zasiedlane przez systematycznie napływającą imigrację stają się afrykański mi enklawami na francuskiej ziemi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
