W swojej książce „2017. Wojna z Rosją” kreśli pan scenariusz ataku Rosji na państwa bałtyckie, z którym NATO nie potrafi sobie poradzić. Dlaczego pan tak straszy ludzi? Przecież Władimir Putin wyraźnie powiedział pod koniec października, że Rosja nie zamierza nikogo atakować.
Mam nadzieję, że moja książka będzie sygnałem alarmowym dla Zachodu. Pokój nie jest nam dany raz na zawsze. Tymczasem Zachód zachowuje się, jakby tak właśnie było. Według mnie temat wojen państw w Europie wcale nie jest tematem tylko dla historyków. Ta historia nie jest wyssana z palca. Wszystko oparte jest na scenariuszach gier wojennych. To symulacja tego, co może się zdarzyć. Chcę to podkreślić wyraźnie: może, ale nie musi się zdarzyć. Nie jest jeszcze za późno, żeby naprawić błędy. Zależy mi na tym, żeby fikcyjna opowieść z mojej książki taką właśnie pozostała.
O co konkretnie pan apeluje?
Przede wszystkim apeluję o wzmocnienie konwencjonalnych sił zbrojnych NATO. Tylko one mogą powstrzymać Rosję. Broń atomowa nie rozwiązuje bowiem problemów z bezpieczeństwem. Putin najpewniej zakłada, że w sytuacji kryzysowej Zachód nie zdecyduje się po nią sięgnąć, ponieważ nie będzie chciał ryzykować apokalipsy. Posiadanie potężnych sił konwencjonalnych lepiej odstrasza więc agresora niż przepastny arsenał atomowy.
Pańskim zdaniem rosyjski prezydent naprawdę byłby gotów sięgnąć po atom jako pierwszy?
Przecież on wprost mówi, że byłby gotów to zrobić! Jego główny propagandzista, Dmitrij Kisielow, powiedział, że prezydent Putin miałby w takim przypadku absolutne poparcie narodu rosyjskiego. Chyba można mu wierzyć na słowo.
Sam pan powiedział przed chwilą, że to propagandzista.
Groźba użycia broni atomowej przez Rosję nie jest tylko propagandowym chwytem. Rosjanie włączają użycie broni atomowej w każdym aspekcie swojej doktryny wojskowej. Robią tak od początku ery nuklarnej. Przyjrzyjmy się faktom. Praktycznie każde rosyjskie ćwiczenia kończą się fazą, której nazwa brzmi jak horror: „nuklearna deeskalacja”. O co w tym chodzi? Zabieramy to, co chcemy, spełniamy cel i jeżeli zechcecie na nas uderzyć, to sięgniemy po broń atomową. Myślę, że to bardzo racjonalna strategia. Putin nie wierzy, żeby NATO ryzykowało wojnę jądrową z powodu – jak ujął to jeden z brytyjskich polityków – kraju o liczbie ludności, jaką mają dwie dzielnice Londynu. Putin może więc myśleć, że poprzez zajęcie choćby skrawka terytorium państwa bałtyckiego, a następnie poprzez groźbę odwetu nuklearnego, uda mu się rozbić sojusz północnoatlantycki. Jeżeli NATO nie zareagowałoby od razu na taką agresję, to faktycznie byłby to kres sojuszu, którego fundamentem jest zaufanie. Putin miałby swoją drugą Jałtę.
Cały wywiad z gen. Richardem Shirreffem można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.