Oryginalność oraz mam nadzieję niepowtarzalność rządu Donalda Tuska, choć z tym to nigdy nie wiadomo, domaga się uwiecznienia w sposób szczególny. Doprasza się takiego odróżnienia od wcześniejszych i oby także przyszłych rządów wolnej Polski, aby nikomu nigdy nie przyszło do głowy pomylenie go z innym. Można w tym celu skorzystać z szansy, jaką daje polska ortografia, i po prostu o rządzie Tuska pisać: żąd Tuska. Dzięki temu zabiegowi żąd Tuska (zarówno pierwszej, jak i drugiej kadencji, bo jeden wart drugiego) już nigdy nikomu nie pomyli się z jakimkolwiek rządem.
Podobnie jak to, co robi (a powinien) żąd Donalda Tuska, który żądzi Polską, nigdy nie pomyli się z tym, co robiły poprzednie ekipy rządowe, które naszym państwem rządziły. Jedne lepiej, inne gorzej, ale przecież żadna nie posunęła się do tego, by zamienić Polskę w „kamieni kupę”: bez armii (bo trudno za taką uznać jej szczątki pozostawione po zawieszeniu poboru), bez służb specjalnych (które byłyby w stanie choćby tylko chronić ministrów przed nagrywaniem ich rozmów), bez prokuratury (cyrk Seremeta na to miano nie zasługuje), bez systemu emerytalnego (istniejący zbankrutuje za kilka lat), z walącym się systemem ochrony zdrowia, ale za to – a jakże – z chaosem w szkolnictwie (sześciolatki oraz „darmowy” elementarz) i bilionem złotych długu publicznego na karku, z czego pół biliona dołożył Tusk.
Cóż, rządzenie różni się od żądzenia między innymi tym, czym sposób zawarcia koalicji CDU/CSU z SPD od zawarcia koalicji żądowej przez PO z PSL. Otóż szefowa CDU Angela Merkel wraz z liderem siostrzanej CSU Horst Seehofer podpisali z szefem SPD Sigmarem Gabrielem szczegółowy plan tego, co zamierzają wspólnie zrobić w Niemczech w latach 2013–2017; plan, który liczył ponad 170 stron. Tymczasem lider PO Donald Tusk i szef PSL Waldemar Pawlak za pierwszym razem, czyli w 2007 r., podpisali króciutką i ogólnikową deklarację polityczną.
Natomiast za drugim razem w 2011 r., nie podpisali żadnego dokumentu, a lider koalicyjnego PSL o tym, co tampremierowi gra w duszy na progu drugiej kadencji, mógł dowiedzieć z wygłoszonego przez niego exposé. Jednak to też i tak nie miało większego znaczenia, bo szefowi rządu chyba nawet przez myśl nie przeszło, by się realizowaniem złożonych wtedy obietnic przejmować.
Bo i po co miałby to robić, skoro jego elektoratowi do szczęścia wystarczy że może głosować na Tuska? A także z kim miałby to robić, skoro ministrowie zostali dobrani zgodnie z prostą zasadą, aby nadmiar kwalifikacji nie sprzyjał niepotrzebnie narastaniu w nich poczucia pewności siebie wobec premiera?
A jeśli premier wie niewiele, jego ministrowie muszą wiedzieć jeszcze mniej, a ich wyborcom to odpowiada, to wiadomo, czym to się musu skończyć. Żądem, który żądzi.
Ps. Szefem współrządzącej Niemcami partii CSU jest oczywiście Horst Seehofer. Za błąd przepraszam.
Piotr Gabryel