To kogo mam teraz pokazywać dzieciom jako bohatera?” – zapytał mnie pewien znajomy po tym, jak „Do Rzeczy” opublikowało artykuł Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego o Witoldzie Kieżunie. „To wolisz budować pomniki, nie znając ludzi, którym je wznosisz?” – odpowiedziałem. I dodałem: „Po prostu powiedz dzieciom, że rzeczywistość jest bardziej złożona, niż myślałeś, a bohaterów bez skazy trudniej spotkać, niż mogło się wydawać”.
Kiedy czytałem w Internecie o naszych rzekomych motywach, przecierałem oczy ze zdumienia. Według pierwszej teorii artykuł był wymierzony w konkurencyjny tygodnik „W Sieci”. Rzekomy atak na prof. Kieżuna miał być uderzeniem w ważny symbol tamtego środowiska. Przykro mi, ale to dość idiotyczne. Rozmowa z prof. Kieżunem pojawiła się kilka miesięcy temu na okładce tygodnika „Do Rzeczy”. Myślę, że był on tak samo ważną postacią zarówno dla „Do Rzeczy”, jak i dla „W Sieci”.
Druga teoria głosiła, że tekst jest swoistą zemstą na prof. Kieżunie za jego krytykę książek Piotra Zychowicza – tak twierdził sam profesor. Chodziło rzekomo o to, że Cenckiewicz, który Zychowicza bronił i negatywnie oceniał decyzję o wywołaniu powstania, nie mogąc znaleźć lepszych argumentów, zaczął grać teczkami. Atakując prof. Kieżuna, „Do Rzeczy” uderzyło w ideę powstania. Trudno o większą niedorzeczność. Każdy łatwo może sprawdzić, że na łamach naszego tygodnika ukazało się więcej tekstów krytycznych wobec teorii Zychowicza niż pochwalnych. Owszem, uważam, że o decyzji podjętej przez dowództwo AK można dyskutować, ale w żadnej mierze nie oznacza to dezawuowania bohaterstwa i wielkości żołnierzy. Przypisywanie mi, jako redaktorowi naczelnemu, lub autorom tekstu tak niskich motywacji mogę sobie wytłumaczyć jedynie wstrząsem, jakim dla wielu było zapoznanie się z materiałami.
Po co zatem to było? Prawdę powiedziawszy, zdecydowałem się opublikować artykuł po tym, jak usłyszałem, że wiedza o agenturalnej przeszłości profesora jest w kręgach niektórych historyków i publicystów powszechna, ale – jak tłumaczył mi to jeden znawca – lud prawicowy potrzebuje mitów oraz legend, dlatego nie należy mu zbyt wiele mówić. Skoro jest zapotrzebowanie społeczne na symbol, to trzeba się z tym pogodzić, choćby prowadziło to do sytuacji, w której wzorcem postawy patriotycznej i antykomunistycznej może być współpracownik SB.
Już po opublikowaniu artykułu doszedłem do wniosku, że tak właśnie myślano. Kilku znaczących historyków kojarzonych z prawicą przyznało, że o problemie uwikłania Kieżuna wiedziało. Uznawali widać, że inna ma być prawda dla wybrańców, a inna dla mas, które można karmić bajkami.
Mam nadzieję, że jest inaczej.