Zachęta do rozpoczęcia dyskusji o kazirodztwie wywołała w Polsce słuszne oburzenie. Tygodnik „Polityka” usunął wpis na ten temat ze swojej strony, a na Jana Hartmana posypały się gromy. Czy powszechne oburzenie na jednego ni to pajaca, ni to mędrka, który od dawna już budował swoją karierę na skandalach i hucpie, pozwala wierzyć, że Polska zachowa swoje przywiązanie do tradycyjnych wartości?
Gdyby ta sama opinia, jaką przedstawił profesor-polityk-hucpiarz, pojawiła się nie w polskim tygodniku, ale dajmy na to na stronach „The New York Timesa” albo, po sąsiedzku, w internetowym wydaniu „Spiegla”, nikt by na nią nie zwrócił uwagi. Hartman musiałby się tam bardziej postarać.
Mógłby, tak jak Peter Singer, opowiadać o wyższości zdrowych zwierząt nad chorymi ludźmi albo tak jak Richard Dawkins uznać za moralny obowiązek likwidację płodów z zespołem Downa. W końcu w wielu krajach zachodnich dyskusja o dopuszczalności kazirodztwa, czyli o zaletach związków seksualnych bliskich krewnych, dawno już przestała być tematem tabu. To, że owa debata jest czymś horrendalnym, niestety nic jeszcze nie oznacza. A na pewno nie oznacza tego, że ludzie pójdą po rozum do głowy i zrezygnują z podważania natury. Przeciwnie. Kto tak myśli, ten nie rozumie, na czym polega nowoczesna świadomość rewolucyjna. Nie pojmuje demoniczności – tak, nie waham się użyć tego słowa – która kryje się w pomysłach obyczajowych ekstremistów.
Oni chcą totalnego wyzwolenia. Chcą emancypacji od wszelkiego danego z góry, nienaruszalnego prawa, od wszelkich zewnętrznych ograniczeń. Chcą, żeby poszczególna jednostka sama siebie, całkiem nieskrępowanie, całkiem bez zasad, ustanawiała i stwarzała. Z tego punktu widzenia każde naturalne ograniczenie – płeć, pokrewieństwo, wiek – staje się dla nich zamachem na ludzką wolność. Ta zaś okazuje się prawem do swobodnego zaspokajania pożądania. To, czy ktoś je nasyca z mężczyznami czy kobietami, w pojedynkę czy w grupie, z bliskimi czy nieznanymi, traci znaczenie. Człowiek ustanawia się sam jako mężczyzna czy kobieta, homoseksualista czy lesbijka, w takich czy innych relacjach. Że to nieludzkie? Że niszczące? Że pozbawia intymności i godności? Dla radykałów to się nie liczy.
Jeszcze 20 lat temu, kiedy ktoś słyszał o związkach osób tej samej płci, pukał się w głowę. Po 10 latach usłyszałem, że państwo powinno zalegalizować takie związki, jeśli nie prowadzi to do zgody na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe. Dziś część mediów, na czele z „Gazetą Wyborczą”, prowadzi kampanię propagandową, która ma przekonać ogół o zaletach adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jutro pojawi się projekt legalizacji związków transgatunkowych, polimorficznych, poligamicznych itp., itd.
Chyba że natura weźmie odwet i jutra nie będzie.