Niemrawa dość i nudna kampania prezydencka nabiera niemal z każdym dniem coraz większego wigoru. Jeszcze miesiąc temu mogło się zdawać, że Bronisław Komorowski zwycięstwo ma w kieszeni. Że bez specjalnego wysiłku – ot, na zasadzie zasiedzenia – dostanie drugą kadencję. Tymczasem coraz wyraźniej widać, że coś, co miało być łagodną trasą dla podstarzałych nieco i zadyszanych spacerowiczów, zamieniło się w wyboistą i stromą drogę. Mało kto teraz wspomina o tym, że cała sprawa rozstrzygnie się w pierwszej turze, ba, z każdym dniem niemal nawet wynik drugiej tury przestaje być oczywisty. Sondaże są nieubłagane. Dystans między urzędującym prezydentem a jego rywalami maleje. Jeśli tempo spadku popularności głowy państwa utrzyma się na obecnym poziomie, to w pierwszej turze może on dostać zaledwie około 40 proc.
Różne są tego przyczyny. Pierwsza to zaskakująco dobre wystąpienia głównego kontrkandydata Komorowskiego, czyli Andrzeja Dudy. Wygląda na to, że doskonale korzysta ze swoich pięciu minut, które zresztą mogą się przemienić w pięć lat. Młodszy, dynamiczny, dobrze przygotowany. W przeciwieństwie do wielu innych polityków PiS nie zacietrzewia się, potrafi się spontanicznie uśmiechnąć i nie daje się wyprowadzić z równowagi nawet złośliwymi uwagami. Jednak mimo tych atutów i tak najważniejszą przyczyną spadku poparcia dla prezydenta jest on sam.
Kilka dni temu przykuła moją uwagę informacja na jednym z największych portali, poświęcona komentarzowi prezydenta Komorowskiego odnośnie do decyzji brytyjskiego premiera Davida Camerona o wysłaniu żołnierzy brytyjskich na Ukrainę. Tytuł wybijał słowa prezydenta: „A to ciekawe”. Przyznam, że poziom tej refleksji wydał się tak przerażająco banalny, że pomyślałem, iż ktoś robi sobie z głowy państwa żarty. Jednak nie. Wyraźnie było napisane, że w ten sposób obecny gospodarz Pałacu Prezydenckiego odniósł się do znaczącego postanowienia brytyjskiego rządu. Równie odkrywcze są inne spostrzeżenia głowy państwa.
Można by to skomentować jednym zdaniem: wyszło szydło z worka. Bronisław Komorowski całkiem dobrze radził sobie w roli kogoś, kto przecina wstęgi, otwiera ważne spotkania, pojawia się i reprezentuje. Wszędzie tam, gdzie trzeba po prostu się pokazać, wygłosić kilka dość miałkich komunałów i okrasić je uśmiechem, wypadał nieźle. Jednak nie da się wygrać w ten sposób kampanii wyborczej. Trzeba pokazać charakter, przedstawić wizję. Prezydent Komorowski zachowuje się zaś tak, jakby wciąż uważał, że druga kadencja po prostu mu się należy. Skoro był pięć lat głową państwa, to… następnych pięć lat też powinien być. A jeśli się to komuś nie podoba, to prezydent nie będzie się zniżał do jego poziomu, żeby to wyjaśnić.
Mało to przekonujące i – w połączeniu z coraz większą agresją doradców głowy państwa – zdaje się świadczyć o bezradności. Kwestia prezydentury jest otwarta.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.