Trzy dni przed rocznicą katastrofy w Smoleńsku RMF FM opublikowało najnowsze stenogramy zawierające odczyty czarnych skrzynek tupolewa. Chwilę później przedstawiciel prokuratury stwierdził, że materiały zawierają nieścisłości. Następnie się okazało, że chodzi nie o samą zawartość stenogramów, ale o komentarze do niej. Dzień później prokurator generalny Andrzej Seremet ogłosił, że są dwa stenogramy różniące się co do treści odczytu. Po kilku godzinach wypowiedź tę zdementował jego własny rzecznik, który stwierdził, że drugi dokument to tylko opinia, a nie zapis rozmowy z kokpitu.
To krótki zapis polskiej niemożności. Zamiast od prokuratora o nowych odczytach opinia publiczna dowiedziała się od dziennikarzy, zamiast rzeczowej analizy miała okazję usłyszeć kakofonię przekazów. Nie wiadomo nawet ostatecznie, czy generał Andrzej Błasik był w kokpicie. Jak zwykle nie będzie winnych. Możliwości jest kilka. Albo to przejaw chorobliwej i nieuleczalnej tępoty, albo niezdarna próba gry politycznej przeciw opozycji. Tak czy inaczej dla państwa to rzecz fatalna.
Tym bardziej że jeśli zapis jest prawdziwy, rzucałby nowe światło na przebieg samej katastrofy. Pokazywałby, że w czasie lotu w kabinie pilotów panował bałagan. Wskazywałby też, że mimo wiedzy o fatalnych warunkach atmosferycznych piloci gotowi byli podejść do lądowania. Czyni to rozważania o zamachu mniej prawdopodobnymi niż do tej pory i dlatego wiarygodność zapisu została od razu niemal zakwestionowana przez zwolenników tej teorii. Antoni Macierewicz mówił o fałszywce, Jarosław Kaczyński zaś uznał, że „wiarygodność tego materiału jest zerowa i łatwo to wykazać”. Być może mają rację, jednak na razie nie przedstawili argumentów, które by owej „zerowej wiarygodności” dowodziły. Czy chodzi o to, że mają dowody manipulacji przy samej czarnej skrzynce? Czy wiedzą, że treść została zniekształcona podczas nagrywania? Albo podejrzewają o nieudolność tych, którzy odsłuchiwali zapis?
Te zarzuty brzmiałyby znacznie mocniej, gdyby nie łatwość, z jaką politycy PiS uznają za prawdziwe tezy niemieckiego historyka Jürgena Rotha. Czytelnicy „Do Rzeczy” mogą zapoznać się z fragmentami książki. Dzięki temu każdy sam wyrobi sobie zdanie. Komentując tę publikację, prezes PiS stwierdził, że „Roth potwierdza fakt przeprowadzenia zamachu” i że dowodów jest wiele. Jednocześnie dodał, że o większy komentarz pokusi się, kiedy książkę przeczyta. Jak można tak łatwo przyjąć tezy Rotha, mimo że nie czytało się jeszcze jego książki? Nie jest to przykład chłodnej analizy.
Co się tyczy Smoleńska, polska debata stoi w miejscu. Obie strony sporu działają podobnie. Liczą się szybkie i mocne słowa, dominują brak krytycyzmu i niechęć do słuchania drugiej strony połączona z gotowością przypisywania jej złej woli. Drugiego należy sprowokować, swoich umocnić w wierze. A lata mijają.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.