Walczmy o swoje, ale mądrze
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Walczmy o swoje, ale mądrze

Dodano: 93
Premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji w Monachium
Premier Mateusz Morawiecki podczas konferencji w Monachium Źródło: Twitter / Kancelaria Premiera
Na początek zastrzeżenie realisty, a więc, niestety, także pesymisty: ten tekst traktuję jako rodzaj donkiszoterii. W sprawie kryzysu na linii z Izraelem nie ma dzisiaj woli spokojnej refleksji nad argumentacją, która wymaga odsunięcia się na krok do tyłu i popatrzenia na sytuację z dystansu. Trudno.

Wypowiedź Mateusza Morawieckiego podczas konferencji prasowej w Monachium traktuję jako bardzo poważną dyplomatyczną wpadkę o fatalnych konsekwencjach, ale właśnie jako wpadkę, a nie jako element jakiejś taktyki czy tym bardziej strategii. Nie tylko dlatego, że zarysu strategii nie widzę, ale przede wszystkim dlatego, że po wybuchu kryzysu, związanego z nowelizacją ustawy o IPN, premier zrobił chyba najwięcej z członków obozu rządzącego, aby doprowadzić do deeskalacji konfliktu – i chwała mu za to. Odpowiedź na pytanie Ronena Bergmana kompletnie nie mieści się w tej taktyce, trudno więc założyć, że Morawiecki sam postanowił nagle storpedować własne wysiłki. Raczej popełnił błąd, zapewne związany także z tym, że odpowiadał po angielsku. I choć polski premier mówi w tym języku całkiem swobodnie, to jednak w niektórych sytuacjach liczą się subtelne rozróżnienia. Trudno ocenić jaka byłaby reakcja izraelska, gdyby padło słowo collaborators zamiast użytego perpetrators. Perpetrator oznacza bowiem nie kolaboranta, współuczestnika, ale sprawcę, i to sprawcę wykazującego inicjatywę. (Dlatego też używanie go w kontekście holocaustu wobec Polaków jako zbiorowości jest również obraźliwe, a niestety sięgają po nie wielokrotnie w tym właśnie kontekście media izraelskie.)

Być może tego błędu premier by nie popełnił, gdyby nie to, że po polskiej stronie zdecydowanie zabrakło rozeznania mapy wrażliwych miejsc strony żydowskiej. Nie po to, aby z zasady wszystkich takich miejsc unikać, ale po to, by – jeśli będzie potrzeba naruszenia takiej granicy – zrobić to świadomie, w konkretnym celu i z konkretnym planem.

Sprawa Żydów współpracujących w jakiś sposób z Niemcami w czasie wojny jest niewątpliwie takim drażliwym punktem. Jeśli wyjść z okopu naszego punktu widzenia, stanowisko żydowskie – bez oceniania jego zasadności – staje się logiczne i jasne. Skoro Żydzi byli narodem wybranym niejako powtórnie, tym razem przez Niemców do zniszczenia, to ci, którzy przy tym niszczeniu w jakiś sposób współdziałali, zostają automatycznie rozgrzeszeni w ramach państwowej mitologii. Na tej mitologii narodu wybranego oraz uniknięcia holocaustu w przyszłości za wszelką cenę zasadza się specjalny status, jaki Izrael mozolnie sobie wypracował. I to powinniśmy rozumieć, właśnie po to, żeby toczyć naszą grę umiejętnie, a nie na zasadzie machania pałką na ślepo. Rozumienie nie oznacza pozytywnej oceny – prowadząc dyplomatyczną grę w ogóle nie powinniśmy się zajmować tym, co uznajemy za słuszne.

Jak pisze klasyk realizmu politycznego Hans Morgenthau w swoim fundamentalnym dziele „O polityce między narodami”:

„Z drugiej strony, to właśnie koncepcja interesu zdefiniowanego w kategorii potęgi chroni nas od moralnej przesady i politycznej głupoty. Jeśli uznajemy wszystkie państwa, łącznie z naszym własnym, za jednostki polityczne realizujące własne interesy zdefiniowane w kategoriach potęgi, jesteśmy w stanie oddać im sprawiedliwość. Co więcej, jesteśmy w stanie oddać im tę sprawiedliwość w dwojakim sensie. Możemy oceniać inne państwa tak jak oceniamy własne państwo, a następnie możemy realizować politykę, która respektuje interesy innych państwa, służąc zarazem ochronie i realizacji naszych własnych interesów. Umiarkowanie w polityce musi odzwierciedlać umiarkowanie w osądach moralnych”.

Kwestia żydowskich kolaborantów, których przykładami wzmożona część Polaków masowo zarzuca internet w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, jest zresztą faktycznie skomplikowana. Nie wiemy, jakie były motywacje poszczególnych członków żydowskiej policji w gettach. Część z nich faktycznie próbowała się ratować i ratować swoje rodziny kosztem innych – ale czy można to całkowicie potępić? Część próbowała pomagać; część czerpała z pracy zyski, okradając ofiary. Podobnie było z polską granatową policją. Judenraty to też nie jest sprawa zero-jedynkowa. Niektórzy ich członkowie za cudze pieniądze kupowali sobie życie; inni starali się pomagać Żydom w ramach swoich możliwości; jeszcze inni liczyli, że nadskakiwanie Niemcom uratuje im życie. Jeszcze inni widzieli jasną granicę współpracy. 23 lipca 1942 roku samobójstwo popełnił przewodniczący warszawskiego judenratu Adam Czerniaków, pisząc w pożegnalnym liście: „Żądają ode mnie bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć”. To była reakcja na informację o likwidacji warszawskiego getta. Czy postawę Czerniakowa ktoś może jednoznacznie ocenić? Ja nie czuję się na siłach.

Na pewno uzasadnione jest stwierdzenie, że część Żydów współpracowała z Niemcami, część nawet gorliwie. Ale nie użyłbym tu słowa perpetrators. Trudno zresztą oceniać z dzisiejszej perspektywy motywacje poszczególnych żydowskich współpracowników Niemców.

I tu widziałbym możliwość gry narracyjnej. Tych motywacji nie sposób oceniać, bo nie umiemy postawić się w sytuacji ludzi prześladowanych bezwzględnie za ich narodowość. Ale dokładnie tak samo nie można potępiać Polaków, którzy nie zdecydowali się pomóc Żydom, którzy odesłali ich spod swoich drzwi, a może nawet zadenuncjowali w obawie przed losem swoim i swoich rodzin, gdyby tego nie uczynili. To są sytuacje podobne. I o tym być może trzeba mówić.

Z drugiej strony jest polska mapa wrażliwości, która również pozostaje dziś poza zasięgiem zainteresowania Żydów. Na tej mapie najważniejsze miejsce zajmuje to, co wpisano do nieszczęsnej ustawy o IPN, czyli przypisywanie Polakom jako zbiorowości winy w holocauście. Wobec bezprecedensowych sankcji za pomaganie Żydom, wobec okrucieństwa Niemców, wobec liczby uratowanych, wobec alarmów w sprawie żydowskiej, które Polacy podnosili na Zachodzie, wobec istnienia struktur, mających na celu pomoc Żydom – Polacy mają pełne prawo uważać za niesprawiedliwe przypisywanie im zbiorowej winy. Mają prawo czuć gorycz, a nawet wściekłość. Szczególnie że na tle innych narodów Europy w tej sprawie nie mamy się absolutnie czego wstydzić. Przeciwnie – możemy być dumni.

Paradoks polega na tym, że te dwie mapy wrażliwości nie są ze sobą w sprzeczności. Ba, są wręcz komplementarne i można sobie doskonale wyobrazić ich współistnienie, uzupełnianie się i wzajemne wspieranie. Dziś z wielką szkodą sztucznie tworzy się rejony konfliktowe.

Skrajnie rozemocjonowana publiczność jest dzisiaj zachwycona tym, że premier Morawiecki powiedział, co powiedział. To zachwyt oparty na czysto emocjonalnym widzeniu polityki, które zakłada, że spory wygrywa się samą racją, a dyplomacja to walenie prawdy (która zresztą, jak pokazałem wyżej, nie jest oczywista – chodzi raczej o skomplikowaną interpretację faktów) między oczy.

Mamy jednak przed sobą konkretną wypowiedź premiera. I jest całkowicie jasne, że jej fragment o „sprawcach” z różnych narodów był całkowicie zbędny. Można wyobrazić sobie tysiąc inaczej sformułowanych odpowiedzi, broniących należycie polskich racji, a nie poruszających wyjątkowo czułej struny po stronie żydowskiej. Trzeba sobie bowiem zadać pytanie – czy jest to nam do czegokolwiek potrzebne? Czy walcząc o prawdę dla siebie, mamy wchodzić z Izraelem w wojnę o kluczowy dla niego aspekt, który z kolei dla nas nie ma większego znaczenia, a którą to wojnę niemal na pewno przegramy? Po co?

Premier w ciągu ostatnich tygodni zrobił naprawdę wiele, żeby schłodzić emocje. Świetnym posunięciem było spotkanie z zagranicznymi dziennikarzami w muzeum w Markowej. I to jest pozytywna narracja, którą powinniśmy promować. Zamiast atakować ten aspekt żydowskiej polityki historycznej, którego Izrael będzie bronił jak niepodległości, a który w dodatku jest kwestią interpretacji, a nie faktów – lepiej zająć się pokazywaniem, jak Żydzi żyli w Polsce bezpiecznie przez setki lat i jak Polacy starali się im pomagać podczas okupacji. Należy spokojnie punktować kłamstwa na polski temat i popularyzować historie takie jak ta polskich dyplomatów w Bernie, którzy uratowali kilkuset Żydów, fałszując dla nich paszporty państw Ameryki Południowej. To jest i powinno być naszą obroną.

Czytaj też:
"To antysemityzm najstarszego rodzaju". W Izraelu zawrzało po słowach Morawieckiego

Czytaj też:
"Za mówienie prawdy nie ma potrzeby przepraszać". Mazurek o słowach Morawieckiego

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także