RYSZARD GROMADZKI: Czy wojna na Ukrainie i sankcje nałożone na Rosję mogą skutkować kryzysem żywnościowym na świecie, a głodem w krajach uzależnionych od importu ukraińskiej i rosyjskiej pszenicy?
JAN KRZYSZTOF ARDANOWSKI: Niestety, to realny scenariusz. Produkcja żywności na świecie z trudem nadąża za wzrostem demograficznym. W tej sytuacji każde wypadnięcie z rynku dużego producenta, a Ukraina należała przecież do wiodących eksporterów zboża, oleju słonecznikowego, rzepaku, soi, a w ostatnich latach także mięsa drobiowego, ma daleko idące konsekwencje. Rosja również jest dużym producentem zbóż, który teraz został objęty sankcjami. To powoduje, że wyrwa w produkcji żywności dla tych krajów, które z przyczyn klimatyczno-glebowych nie mogą u siebie rozwijać rolnictwa, jest bardzo duża. Cieszę się, że w tym bardzo trudnym okresie politycy Unii Europejskiej zaczęli to w końcu dostrzegać. Ostatnio o groźbie głodu na świecie, zwłaszcza w Afryce, mówił wprost minister spraw zagranicznych Francji. Ci, którzy analizują sytuację żywnościową na świecie, od dawna wiedzą, że produkcja żywności musi rosnąć, jeżeli nie chcemy doprowadzić do katastrofy i śmierci głodowej milionów ludzi. W związku z tym trzeba podejmować działania zarówno doraźne, jak i długofalowe. To duże wyzwanie, bo w rolnictwie, gdzie wszystko odbywa się w cyklach wegetacyjnych, nie jest łatwo zastosować zmiany. W Europie na kryzys związany z wojną na Ukrainie nałożył się dodatkowo atak – jak wszystko wskazuje – zaplanowany przez Rosjan, na rynek energii. Atak
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.