RYSZARD GROMADZKI: Z opublikowanego w lipcu raportu sojuszu północnoatlantyckiego wynika, że Polska posiada najliczniejszą po USA i Turcji armię w NATO. W raporcie wyliczono, że w jej skład wchodzi ponad 216 tys. żołnierzy. Brzmi nieźle. Ale jak ta liczba przekłada się na rzeczywisty potencjał Wojska Polskiego?
JACEK HOGA: Po pierwsze, ta liczba jest pomieszaniem pojęć, bo nie jest to liczba planowana na czas wojny ani nie jest to liczba czasu pokoju zgodnie z klasyczną metodyką liczenia. Wlicza się tam np. studentów szkół wojskowych. Liczebność polskiej armii jest rzeczywiście większa niż pięć lat temu. Trzeba jednak pamiętać, że sama liczba bez opisu nic nie znaczy. Według wszystkich analiz, niezależnie, czy będą to współczesne analizy czy sprzed 150 lat, wynika, że do działań pierwszo- -liniowych nadają się mężczyźni poniżej 35. roku życia. Sytuacja, w której 44-letnie panie wciągane są do aktywnej rezerwy po dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej, a ich komentarze są takie, że chciałyby coś zmienić w swoim życiu, skłania do wniosku, że liczba, którą pan przywołał, jest po prostu niemiarodajna.
Jakim realnym potencjałem dysponuje wobec tego Wojsko Polskie w sierpniu 2024 r?
To jest bardzo trudne do określenia z kilku powodów. Po pierwsze, mamy bardzo duże zamówienia, określmy je jako alarmowe, typowo przedwojenne. Takie, jakie mieliśmy w 1939 r., kiedy kupowaliśmy brytyjskie myśliwce, które już do nas nie dopłynęły, czy francuskie czołgi, do których nie mieliśmy logistyki. Nie mieliśmy logistyki do swoich czołgów, w związku z czym nasze czołgi w czasie kampanii wrześniowej wchodziły w skład jednostek jednorazowego użytku. Być może to samo grozi dziś jednostkom, które mają na wyposażeniu południowokoreańskie czołgi K2 czy amerykańskie abramsy. Nie prowadzimy poważnych zgrupowań szkoleniowych.
Mówi pan o manewrach z prawdziwego zdarzenia...
Dokładnie. Od ponad 20 lat nie odbyły się manewry, podczas których wyprowadzilibyśmy na ćwiczenia brygadę w etacie wojennym. Zważywszy na to, że w czasie pokoju brygady mają zwinięte pododdziały kontroli ruchu, logistyki, remontowe czy pododdziały medyczne, w związku z czym nie ćwiczymy kluczowego zachowania gotowości bojowej na froncie. W efekcie nie wiemy, jak to będzie działać. Ba, nie ćwiczymy nawet przemarszu brygady, nie wspomnę już o dywizji, co samo w sobie byłoby już dużym szkoleniem. Jest to bardzo duży problem. Można by powiedzieć, że polskie wojsko jest dziś armią okresu przejściowego pomiędzy armią saską czy armią pierwszego okresu panowania Stanisława Augusta a armią okresu krótko przed wojną w obronie Konstytucji 3 maja. Mamy już aukcję wojska, wiemy, że trzeba zamawiać broń, ale nie mamy własnych zakładów zbrojeniowych, które zniszczyliśmy w ciągu ostatnich 30 lat, w związku z czym nasza logistyka jest całkowicie oparta na sojusznikach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.