Ani jednej łzy? Wywiad z doktorem Pawłem Basiukiewiczem

Ani jednej łzy? Wywiad z doktorem Pawłem Basiukiewiczem

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP/EPA / ETTORE FERRARI
Dziennik Zarazy | Wpis nr 419 || "Spostrzeżenie, że w grupie (społeczeństwie, czy mikrospołecznościach np. lekarskich, dziennikarskich, biznesowych) dominuje myślenie stadne nie jest nowe" – podkreśla doktor Paweł Basiukiewicz w rozmowie z Jerzym Karwelisem.

Przeczytałem raport WEI z dużym zainteresowaniem, porządkuje on właściwie wszystkie filary tego z czym mamy do czynienia. I to nie z punktu widzenia „instynktu zdrowego rozsądku”, ale praktyki lekarskiej, literatury przedmiotu, a także wnikliwej analizy – co szczególnie rzadkie – oficjalnych regulacji i procedur, które były zastosowane (i zmieniane) w trakcie polskiej wersji pandemii. Na doktora Basiukiewicza natrafiłem w czasie kwerendy nielicznych wypowiedzi lekarzy spoza „głównego nurtu pandemicznego”, tym razem w telewizji Polsat. Poświęciłem nawet temu osobny wpis. Zarzuciłem w nim – okazało się niesłusznie – telewizji, że ta uniemożliwia dostęp do nagrania. Ale okazało się, że to chodzi o… prawa do tej produkcji, której przekazywanie przez inne osoby jest zablokowane. Ale w ten sam sposób załatwiono w tej telewizji rozmowę Pawła Klimczewskiego z przedstawicielem oficjalnej strony pandemii. Pan doktor Paweł Basiukiewicz jest autorem raportu WEI, do którego lektury w całości zachęcam. Dziś zgodził się ze mną o nim porozmawiać.

Czemu Pan mówi rzeczy, których nie mówią inni lekarze? Niewielka grupa medyków, którzy mają inne zdanie niż oficjalne jest sekowana, także medialnie. Mi to zawsze włącza ostrzegawcze światełko. Pańskie wypowiedzi są zdroworozsądkowe, oparte na doświadczeniu i cytowanych źródłach wiedzy. Z drugiej strony często słychać raczej emocje, argumenty typu „przecież cały świat nie może się mylić” i zarzuty o płakoziemstwo myślących inaczej. Czemu tak jest?

Spostrzeżenie, że w grupie (społeczeństwie, czy mikrospołecznościach np. lekarskich, dziennikarskich, biznesowych) dominuje myślenie stadne nie jest nowe. Argument “bo wszyscy tak robią” jest bezpieczny. Pokazał to eksperyment Stephensona z 1967 r. z małpami umieszczonymi w pomieszczeniu na środku którego stała drabina z pożywieniem na jej czubku. Małpy były traktowane bodźcem awersyjnym wówczas, gdy jedna z nich próbowała sięgnąć pożywienia na drabinie. Dość szybko nauczyły się, że, aby uniknąć nieprzyjemnych doznań należy siłą fizyczną powstrzymać “śmiałka” próbującego sięgnąć po pożywienie na czubku drabiny. Gdy stopniowo społeczność małp została zastępowana nowymi osobnikami – każdy nowy osobnik uczył się od reszty, że małpę “śmiałka” należy siłą zatrzymać przed próbą zdobycia pożywienia będącego w zasadzie w zasięgu ręki. Po pewnym czasie społeczność małp była już zupełnie inna niż ta pierwotna, bodźców awersyjnych z zewnątrz nie stosowano, natomiast presja społeczna grożąca użyciem siły wobec “śmiałka” była tak duża, że nikt nie próbował wejść na drabinę aby zdobyć znajdujący się tam apetyczny kąsek.

Tytuł raportu to „Ani jednej łzy”. To cytat z Biesów Dostojewskiego. Dotyczy on sytuacji, w której poprzez pięknoduchostwo idei wyplenienia każdego zła z życia ludzkości ideologia taka godzi się na niespotykane ofiary, które zaprzeczają początkowej „szlachetności” walki o każde życie. Ołtarz takiego wyimaginowanego bożka ma spłynąć tysiącami realnych ofiar takiego szaleństwa. Czy taki jest „morał” całego raportu?

Zaczęło się z pozoru niewinnie – ot, w mediach pojawiła się informacja, że w Chinach odkryto wirusa, który może spowodować ciężkie zapalenie płuc. Większość lekarzy, także Ci obecnie brylujący w telewizji podsycający atmosferę totalnej wojny, przyjmowali tę informację wzruszeniem ramion. Jednak świat był metodycznie bombardowany coraz większą ilością medialnych informacji z Wuhan, a następnie z Włoch – ludzie umierający w drgawkach na ulicach, medyczne grupy desantowo-szturmowe delegowane do leczenia ludzi, potępieńcze wycie chorych z chińskich izb przyjęć, obrazy spawania drzwi – pandemonium przypominające koniec świata. Kiedy nadjechały słynne ciężarówki z Bergamo materia ludzkiej (nie tylko lekarskiej) wyobraźni była jak rozgrzana plastelina i łatwo było z niej ulepić cokolwiek. Decyzje, jakie zapadały na świecie jawią się teraz, z perspektywy ponad roku – jako decyzje podejmowane przez i dla ludzi o emocjach jak z ciepłej plasteliny. Ale trzeba twardo powiedzieć: już wówczas było wiadomo, że ten wirus nie zdziesiątkuje populacji i nie jest tak straszliwie zakaźny ani śmiertelny jak próbowano pokazać w rożnych kolportowanych w social-mediach filmikach. Był doskonały przykład zamkniętej społeczności na statku wycieczkowym Diamond Princess, gdzie przez kilka tygodni przebywania ze sobą w zamkniętych przestrzeniach ponad 3700 ludzi zakaziło się 19%, z czego zmarło 14 osób między 70 a 84 rokiem życia. W tej chwili (wiosna 2021 r.) wiemy już bardzo dużo – średnia śmiertelność z powodu koronawirusa wynosi wg różnych estymacji od 0,15% (Ioannidis, 2021), 0,23% (Ioannidis, 2020 r.), po ok 0,66 (Lancet, Verity, czerwiec 2020). Przy czym śmiertelność w najmłodszych grupach wiekowych jest nawet kilka tysięcy razy mniejsza niż w najstarszych (przykładowo szacowana śmiertelność dla dzieci do 10 roku życia wynosi 0,001%, a nawet dużo poniżej, szacowana śmiertelność po 80 rż wynosi ok 7-8%). Nie chcąc dopuścić do ani jednej więcej łzy utopiliśmy całą populację w morzu łez lockdownowej beznadziei – zamykając edukację, pozbawiając ludzi perspektyw i tworząc karykaturalny system epidemicznego funkcjonowania ochrony zdrowia.

Zacznijmy od początku. Co to za wirus, jaką ma specyfikę i jak go odkryto?

Oficjalnie podaje się informację, że koronawirus SARS-CoV-2 pojawił się nagle na targu rybnym w Wuhan na wektorze w postaci sympatycznego ssaka – łuskowca, który na swoje nieszczęście zjadł nietoperza zakażonego koronawirusem a potem dał się złapać jako towar do sprzedaży na targu. Z punktu widzenia oficjalnego śledztwa epidemiologicznego: w okresie od 8 grudnia 2019 r. do 5 stycznia 2020 r. rozpoznano 44 zapalenia płuc o nieznanej etiologii, przy czym jak podawałem w raporcie w populacji ok. 11 milionowej (aglomeracja Wuhan) w ciągu miesiąca średnio rozpoznajemy ok. 2 tysiące zapaleń płuc wymagających hospitalizacji, z czego mniej więcej ½ nie ma rozpoznanego czynnika etiologicznego. Ważnym spostrzeżeniem jest, że taka sytuacja nie budziła nigdy niczyjej nadmiernej podejrzliwości klinicznej (piszę to jako lekarz od kilkunastu lat pracujący w szpitalu w oddziałach, gdzie zapalenie płuc jest tak powszechne jak chleb), jednak tym razem było inaczej – 9 stycznia 2020 r. zidentyfikowano, iż czynnikiem etiologicznym 19 z już 59 przypadków jest nowy koronawirus. Dane na temat zsekwencjonowania genomu nowego koronawirusa zostały podane do publicznej wiadomości 10 stycznia przez Kliniczne Centrum Zdrowia Publicznego oraz Szkołę Zdrowia Publicznego w Szanghaju we współpracy ze Szpitalem Centralnym w Wuhan, Uniwersytetem technologicznym w Huazhong, Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Wuhan, Narodowym Instytutem Chorób Zakaźnych i Prewencji, Chińskim Centrum Kontroli Chorób oraz Uniwersytetem Sydney w Australii. Sekwencja została zapisana w bazie danych GeneBank (kod dostępu: MN908947) oraz podana do wiadomości w ramach GISAID, Global Initiative on Sharing all Influenza Data (Globalnej Inicjatywy Dzielenia się Danymi Dotyczącymi Grypy). 11 lutego 2020 r. Międzynarodowy Komitet ds. Taksonomii Wirusów nadał nowemu koronawirusowi nazwę SARS-CoV-2, co jest akronimem od Severe Acute Respiratory Syndrome CoronaVirus-2, czyli wirusa ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej typu 2 (dla odróżnienia od wirusa SARS-1, bardziej zjadliwego, który wywołał epidemię ciężkiego zapalenia płuc z niewydolnością oddechową w 2003 r

Czym się różni od grypy?

Koronawirus SARS-CoV-2 poza pewnymi cechami ściśle molekularnym [tu przy przepisywaniu popełniłem błąd, myląc RNA z DNA, a więc w wersji porannej jest tu u mnie błąd, co właśnie kasuję, za co doktora Basiukiewicza przepraszam – J.K.]od grypy różni się najprawdopodobniej łatwiejszą transmisją (tzw. wskaźnik R0 – mówiący nam o tym ile osób zakaża średnio jedna zainfekowana osoba – dla koronawirusa jest prawdopodobnie ok 2-3x wyższy niż dla grypy). Reszta cech oraz kliniczna charakterystyka choroby wywołanej przez koronawirusa jest bardzo trudna do oceny porównawczej z grypą, gdyż warunki, środowisko w jakim przeprowadzamy porównanie jest absolutnie nienaturalne z powodu nastawienia badaczy, nietypowego procesu testowania obecności choroby, nietypowego zachowania wystraszonych społeczności itp. Być może śmiertelność jest nieco wyższa, ale jak wspomniałem wyżej – jest bardzo dużo znaków zapytania uniemożliwiających porównanie „head to head” tych dwóch chorób.

Jaki jest zidentyfikowany obraz kliniczny tej choroby? Coraz to słyszymy o kolejnych efektach ubocznych czy symptomach. Co z tego jest znaczące? Groźne?

Typowy przebieg choroby koronawirusowej to infekcja przeziębieniowa – trwająca od kilkunastu godzin do nawet 2 tygodni. Jednakże w niewielkim odsetku przypadków może rozwinąć się do ciężkiego zapalenia płuc wymagającego hospitalizacji, a czasem wspomagania oddychania przy pomocy respiratora. W ok. 30-50% przypadków infekcja koronawirusowa może przebiegać bezobjawowo. Ta informacja już się przebiła do powszechnej świadomości, gdyż ok połowa Polaków ma już sa sobą infekcję, część tego nawet nie zauważyła, jednakże wszyscy wiemy jak to przebiega. W tej chwili straszy się społeczeństwo tzw. zespołem postcovid czyli powikłaniami po infekcji wirusem. Oczywiście znów robią to „kasandryści” straszący najgorszymi scenariuszami powikłań do chorobie. W pewnych przypadkach powikłania mogą się pojawić – najczęściej w postaci przewlekającego się kaszlu, osłabienia, bólów głowy itp. Rzadziej mogą pojawić się poważniejsze komplikacje, co wcale nie jest typowe dla COVID lecz dla wielu infekcji.

Mamy dwa podejścia do walki z koronawirusem. Zacznijmy od tych medycznych. Czy można mu zapobiegać medycznie albo go leczyć, tak by nie miał ostrego przebiegu?

Zapobieganie czyli zabezpieczenie się przed zakażeniem można uzyskać poprzez zablokowanie kontaktu z innymi – teoretycznie jeśli zostaniemy w domu i nie będziemy w ogóle wychodzić choroba nas nie spotka. Trzeba siedzieć w domu długo, aż do uzyskania odporności po drugiej dawce szczepionki. Niestety, to się zwykle z różnych powodów nie udaje (jak to mówi stary dowcip lekarski – medycyna byłaby całkiem miłym zawodem, gdyby nie ci okropni pacjenci – oni wszystko psują). Czasem człowiek musi wyjść do innych ludzi – załatwić sprawy urzędowe, zrobić zakupy, czy po prostu najzwyczajniej w świecie z kimś się spotkać. Innym sposobem zapobiegania jest uodpornienie czynne – czyli podanie szczepionki. Jeśli chodzi o leczenie choroby wywołanej przez koronawirusa to wiemy coraz więcej i potrafimy ją skutecznie leczyć. W warunkach ambulatoryjnych po prostu stosując leki p-gorączkowe, płyny, profilaktykę przeciwzakrzepową, steroidy (budezonid) wziewne, ewentualnie kolchicynę. W warunkach szpitalnych skutecznymi lekami są: steroidy podawane systemowo, tocilizumab, remdesivir, baricitinib, etesivimab, bamlanivimab. Proszę zwrócić uwagę: to nie jest tak, że nie mamy czym leczyć tej choroby.

Druga sfera zapobiegania to tzw. niefarmakologiczne środki. Czyli dystans społeczny, maseczki, dezynfekcja, kwarantanna czy lockdown. Tu mamy różnicujące strategie wielu państw, do czego jeszcze wrócimy. Jak Pan ocenia skuteczność każdego z nich w przerwaniu lub osłabieniu transmisji koronawirusa?

Teoretycznie istota interwencji, o których Pan wspomina polega na uniemożliwieniu czy utrudnieniu zakażania jednej osoby przez drugą. Jak widzimy na przykładach wielu państw Europy, Stanów Zjednoczonych czy Azji – wydaje się, że te środki albo działają (Tajwan, Wietnam, Australia), albo nie działają (Europa, USA). Pojawiły się w piśmiennictwie dwie analizy tych interwencji – z tych analiz wynika, że lockdown, czy mówiąc bardziej szczegółowo – najsilniejsze interwencje niefarmaceutyczne mają wpływ nieistotny i raczej przypadkowy na ilość zakażeń. Natomiast trzeba podkreślać ile kosztuje nas lockdown, jakim nieludzkim jest narzędziem, ile wyrządza cierpienia i krzywdy większości, których dotyka – a raczej nie dotyka w istotnym stopniu „białych kołnierzyków” na „home office”, polityków, urzędników, lekarzy, dziennikarzy głośnych mediów, prezesów dużych firm. Lockdown najsilniej szkodzi osobom najbardziej chorym, najsłabszym, najmniej zamożnym, dzieciom oraz rozwijającej się klasie średniej, która musiała zwinąć swoje biznesy i jej podstawy materialne z dnia na dzień się kruszą. Proszę zapamiętać sobie na zawsze taki akronim: abecadło lockdownu to „A” jak alkoholizm i inne uzależnienia, „B” jak bieda i jej konsekwencje, „C” jak choroby przewlekłe i psychiczne, „D” jak dom – przemoc domowa i naruszenie więzi rodzinnych, „E” jak zapaść edukacyjna i ekonomiczna

Jak wiele jest prawdy w opiniach, że kwarantannowanie i społeczny dystans „rozleniwia” układ immunologiczny, który nie „uczy się” nowych patogenów?

Jest to ciekawa i dość logiczna koncepcja, ale nie udowodniono tego, nie wiem czy jest to w jakimś stopniu istotne. Na pewno układ immunologiczny działa bardzo źle w sytuacji przewlekłego stresu w jaki wpędzono społeczeństwo.

Czy polski system był przygotowany z jakimiś buforami na taką pandemię?

Polski system ma spore zasoby łóżek szpitalnych oraz (nie wiem czy to powód do chluby) personel potrafiący pracować „za dwóch” przy dużym obciążeniu. Myślę, że to nie jest pierwsza pandemia podczas której sobie radziliśmy nawet nie wiedząc, że „mówimy prozą”, po prostu wcześniej nie stworzono „sztucznego zainteresowania” i „sztucznego tłoku”

Ale przecież w 2020 roku było o 30% MNIEJ hospitalizacji niż w roku 2019, czemu?

Tak, w 2020 roku było wyraźnie mniej hospitalizacji. W listopadzie 2020 r., gdzie mieliśmy pik zakażeń sumaryczna liczba hospitalizacji spadła o 45% względem 2019 r. Stało się tak ze względu na podjęte nadmiarowe i nieadekwatne procedury służące jakoby hamowaniu transmisji wirusa (teleporady, podział systemu szpitalnictwa i transportu na covid i niecovid, wydłużenie procedury przyjęcia do szpitala ze względu na używanie środków ochrony osobistej, kwarantannowanie dokumentów itp., szaleńcza tendencja do testowania każdego „na wejściu do systemu”, zablokowanie przyjęć planowych, ciągłe wyłączenia oddziałów ze względu na kwarantanny personelu, jakieś kompletnie nieuzasadnione i nadużywane czterodniowe dezynfekcje SOR itp.)

Znamy przyczyny, ale jakie są skutki?

Skutki to ponad 100 tys ponadnormatywnych zgonów do dzisiaj, wstrzymane cale procesy diagnostyczne (wiele chorób nowotworowych ze względu na czas już przekroczyło barierę wyleczalności i zacznie zabijać pacjentów), rozmontowany system ochrony zdrowia, wystraszeni zaszczepieni lekarze w wielu przychodniach – nadal nie przyjmujący chorych pomimo faktu, że są zaszczepieni lub są ozdrowieńcami. Zdrowie psychiczne społeczeństwa przeorane lockdownem – zwłaszcza dzieci. Nie wiem ile czasu musi minąć, żebyśmy się pozbierali.

Jaką strategię wybrała Polska w porównaniu z innymi krajami i jak to zaskutkowało?

Polska wybrała mniej więcej podobną strategię jak inne kraje. Co się rzuca u nas w oczy, to lockdown ochrony zdrowia. Nie sposób komentować tych decyzji bez emocji. W Szwecji każdy pacjent – czy z koronawirusem czy bez – mógł sobie przyjść do przychodni, żeby go lekarz zbadał i leczył.

Mieliśmy więc strategię spłaszczania krzywej, która zakłada, że większość (?) się zakazi tylko trzeba spowolnić tego tempo. Jakie to przyniosło skutki?

Jak wspomniałem wyżej, w kilku pracach udowodniono, ze lockdown nie działa, więc o żadnym spłaszczaniu krzywej nie może być mowy. Mogę tylko strawestować słowa jednego z członków Rady Medycznej: decydując się na lockdown wyskoczyliśmy z samolotu bez spadochronu (prawda jest tez taka, ze razem z wieloma innymi).

Wspomina Pan od razu na początku Raportu o tzw. długu zdrowotnym. Co to jest i jak wygląda w polskiej pandemii?

Dług zdrowotny to są nawarstwiające się problemy związane z zatrzymaniem diagnostyki i leczenia chorób przewlekłych – przede wszystkim chorób nowotworowych i chorób układu krążenia. Efekt będzie widoczny jako „death lag” z opóźnieniem kilku- a nawet kilkudziesięciomiesięcznym. Przykładowo nowotwór jelita grubego, który nie został rozpoznany w kwietniu 2020 r z powodu odwołanej planowej kolonoskopii, będzie rozwijał się az do stadium objawowego, w którym na leczenie radykalne będzie już za późno, a w efekcie skróci to życie pacjenta, pozbawi jego i jego rodzinę dochodu, a państwo podatków, ponadto wszystkich obciąży kosztami leczenia, które w okresie schyłkowym są olbrzymie. Zawał serca, który nie był prawidłowo leczony w maju 2020 r. poskutkuje powikłaniami, które w efekcie dają niewydolność serca i około 50% ryzyko zgonu w ciągu najbliższych 5 lat ze wszystkimi konsekwencjami jak wyżej podałem. Przykłady można mnożyć.

Pojawiają się nadmiarowe zgony, co jest raczej powodem nie wirusa, ale sposobu jak na niego zareagowaliśmy w sferze zdrowia publicznego. Jaki jest tego rozmiar, dynamika?

W mojej opinii, i jest to opinia coraz mniej kontrowersyjna, do rekordowo wysokich względem lat ubiegłych ponadnormatywnych zgonów doszło z powodu nieadekwatnych, przesadzonych, czasami wręcz gargantuicznie groteskowych interwencji mających za zadanie zmniejszyć transmisję wirusa. Zamykano szpitale, odziały, przychodnie, kierowano personel na kwarantannę, podzielono system szpitalny oraz system ratownictwa na dwa obiegi – COVID i nonCOVID i przynależność do jednego z nich zależy od wyniku testu PCR. Uniemożliwiane jest adekwatne leczenie pacjentów, gdyż tylko negatywny wynik testu PCR stał się przepustką do normalnej terapii. Ile widziałem przypadków, w których pacjent nie otrzymywał potrzebnego świadczenia z powodu pozytywnego testu PCR. Nie twierdzę, że epidemia nie ma tutaj żadnego znaczenia – być może pewne znaczenie ma, ale wystarczy spojrzeć na takie raje jak np. Szwecja czy Niemcy, gdzie ponadnormatywne zgony są na wielokrotnie mniejszym poziomie (Szwecja, Niemcy). Jedynym logicznym rozwiązaniem jakie się nasuwa to poluzowanie epidemicznych obostrzeń w ramach ochrony zdrowia i dopuszczenie do, być może, większej ilości przypadków w zamian za niesamowite udrożnienie systemu. Chociaż ta rada miała sens 2-3 miesiące temu. Teraz jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest otworzenie całej ochrony zdrowia i zaprzestanie finansowania testów PCR z budżetu państwa.

Popatrzmy się trochę historycznie. Wielu upatruje początek błędów władz już w trakcie „pierwszej fali”, czyli w marcu-kwietniu. Czy to prawda i co wtedy zrobiono? Pan wskazuje na ustalone wtedy w większości chyba mylne procedury instytucji odpowiedzialnych za zdrowie publiczne. Dużo się wtedy napsuło i czy to jest jakoś weryfikowane?

W marcu bezrefleksyjnie skopiowaliśmy rozwiązania zaproponowane przez Chiny. Wiele osób miało nadzieję, że przecież tam, wysoko siedzą ludzie z głowami na karkach, pewno to wszystko rozumieją i zaraz zakończą restrykcje – ale nie, z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. A dzisiaj z punktu „spłaszczamy krzywą by zachować wydolność systemów ochrony zdrowia i żyjemy dalej” przesunęliśmy się do punktu totalitarnej ideologii „zerocovid” – czyli za wszelką cenę pozbyć się koronawirusa. Pojawiły się paszporty szczepionkowe oraz pomysły, żeby tylko status osoby zaszczepionej dawał obywatelowi prawa publiczne. Stanęliśmy w obliczu pokracznej ideologii totalitarnej – sanitaryzmu – promowanej przez niektórych aktywnych w mediach lekarzy, dziennikarzy oraz, niestety, wpływowych polityków. Jestem przekonany, że nie ma tam złych intencji, tylko brakuje wyobraźni.

A propos – skąd się właściwie biorą te fale za falą? Przecież koronawirusy mają swoją sezonowość. A tu nami buja i buja…

Koronawirusy przeziębieniowe mają sezonowość, ale ten koronawirus SARS-CoV-2 jest dla nas nowy i jednak trochę się różni. Na przebieg fali epidemicznej ma wpływ zarówno sezon jak i ilość osób w populacji bez odporności. W tej chwili jest prowadzone w PZH-NIZP badanie seroprewalencji u Polaków, które, mam nadzieję, odpowie na pytanie jaki odsetek populacji przechorował chorobę wywołaną przez koronawirusa.

Dość krytycznie pisze Pan o dokładności testów PCR jako narzędzia do walki z pandemią. Co można im zarzucić i jakie są tego konsekwencje?

Każdy test służy do wspierania się jego wynikiem w celu postawienia diagnozy po zbadaniu pacjenta. Test PCR natomiast w tej formie, w jakiej został zaimplementowany, nie wiadomo czyją decyzją, jest czyś specjalnym – test PCR pełni rolę zarówno lekarza badającego jak i testu diagnostycznego. Wynik testu PCR w powszechnym odbiorze stanowi wyrok co najmniej 10 dni więzienia lub uniewinnienie („uff, ujemny…”)… nota bene proszę zwrócić uwagę do jakiego miejsca doprowadzono zwykłych ludzi, że tak reagują… Nie ma żadnego znaczenia stan pacjenta, objawy kliniczne, jakościowy wynik testu – jeśli maszynka „wypluje plusa”, pojawia się nowy przypadek.

Zgodnie z rekomendacjami WHO (ale tam WHO ! – zgodnie ze zdrowym, lekarskim rozsądkiem, zgodnie z piśmiennictwem i doświadczeniem) testu PCR nie powinniśmy oceniać w oderwaniu od kontekstu klinicznego. Czyli test dodatni u osoby bezobjawowej jest wątpliwy. Test ujemny u osoby objawowej jest również wątpliwy. Definicja przypadku, z jakiej korzysta Główny Inspektorat Sanitarny sprowadza się przede wszystkim do wyniku testu. To błąd, który należy natychmiast naprawić.

Kolejna rzecz to szczepionki. Czy one nas uratują? Czy są pewne jako środek? Przebadane?

Wszystkie szczepionki są w trakcie III fazy badań czyli na etapie przedrejestracyjnym i zostały dopuszczone do obrotu warunkowo. Powiem tak – dobrze, że one są. Gdybyśmy zachowywali się racjonalnie (i oby ta racjonalność do nas wróciła) powinniśmy zachęcać do szczepień personel medyczny, opiekunów osób z domów opieki oraz tzw. grupy ryzyka – czyli osoby zagrożone poważnym przebiegiem choroby koronawirusowej. Należą do nich osoby powyżej 65 roku życia, osoby otyłe, z cukrzycą, z nadciśnieniem tętniczym, z miażdżycą. Szczepiąc w sposób celowany zabezpieczamy tych, którzy mogą najciężej zachorować. Należy pamiętać o kalkulacji koszty-korzyść. W przypadku jednej ze szczepionek wiek poniżej 30 roku życia staje się obszarem, gdzie ryzyko (bardzo rzadkich, ale występujących) powikłań śmiertelnych po podaniu szczepionki jest wyższe niż ryzyko śmierci z powodu COVID. Trzeba tez pamiętać, że prawdopodobnie ponad połowa populacji ma już za sobą chorobę i wytworzyła odporność i ta naturalna odporność jest przede wszystkim odpowiedzialna za obecne spadki ilości zakażeń. W żadnym wypadku nie wolno nam warunkować powrotu do normalności odsetkiem zaszczepionej populacji. To jest kolejny niebezpieczny pomysł na miarę pomysłów lockdownowych z marca 2020 r.

Ostatnia rzecz z tych „filarów pandemii” to statystyka. To ilu procentowo według Pana mamy w Polsce zakażonych lub takich, którzy mieli kontakt z koronawirusem, nawet przeszli go bezobjawowo? Czemu te dane różnią się od oficjalnych, a właściwie – medialnych?

Oficjalne dane z dnia 04 maja 2021 r. mówią o 2 mln 800 tys chorych w Polsce oraz o 68 tys. zmarłych z rozpoznaniem infekcji SARS-CoV-2 (niezależnie od obecności lub nie chorób towarzyszących). O ile liczba zgonów prawdopodobnie z oddaje rzeczywistość, o tyle ilość rozpoznanych przypadków to są tylko „cienie na ścianie” w Jaskini Platona. System zlicza pozytywne testy bez żadnego różnicowania, czy to choroba, czy test fałszywy, czy utrzymujący się test dodatni po chorobie. Jednakże bazując na ilości zgonów i znanym średnim IFR (infected fatality rate – wskaźnik śmietelności wśród zakażonych), który wynosi ok 0,23% (średnio) można szacować, iż ozdrowieńców w Polsce jest ponad 20 milionów. Jest bardzo prawdopodobne, że mamy już odporność stadną i epidemia się kończy – co nie znaczy, że nie będzie już żadnych nowych zachorowań, ale znaczy, że musimy to zaakceptować.

No dobrze, krytyka krytyką, a jakie są Pańskie rekomendacje? Co powinien zrobić rząd? Na co jest już za późno?

Trzeba przestać straszyć ludzi. Zmienić politykę informacyjną, ponieważ to straszenie jest przeciwskuteczne. Pacjenci, który mnie odwiedzają często są chorzy ze strachu w dosłownym tego słowa znaczeniu. Z punktu widzenia ochrony zdrowia – natychmiast otworzyć przychodnie i szpitale, zastosować jasne i jak najwęższe kryteria kiedy jest dopuszczalna teleporada gdyż jest jawnie naduzywanaa – powinno się ją wykreślić z katalogu świadczeń, ewentualnie zostawić wizytę receptową. Zakończyć testowanie osób bezobjawowych. Z punktu widzenia restrykcji – należy jak najszybciej wszystkie znieść – dokładnie tak jak w Teksasie czy na Florydzie. Z punktu widzenia edukacji – szybko otworzyć szkoły. Zauważyłem pojawiające się w przestrzeni publicznej pomysły, aby przymusowo szczepić dzieci, przymusowo szczepić studentów, uzależniając od tego ich prawo do edukacji – te głosy powinny zalegnąć (i mam szczerą nadzieję, że kiedyś ze wstydem zalegną) na marginesie dyskursu. To nie jest nauka, to jest ideologia „zerocovid”. Straty, jakie wyniknęły z lockdownu edukacji są już nie do odrobienia, możemy tylko stosować „damage control” – prawie dwa lata edukacji dzieciaków zniknęło jak krew na piasku. Nie wiem jak sobie radzić z różnymi lobbies, którym zależy na trwaniu lockdownu edukacji, ale tutaj wszystko w rękach rządu. Rząd ma narzędzia, których można skutecznie użyć.

Na koniec muszę zadać to pytanie. Wirus jest?

Wirus istnieje.

A pandemia jest?

Oczywiście, że jest.

Na co umierają ludzie pod deficytowymi respiratorami?

Najczęściej na niewydolność oddechową spowodowaną ciężkim śródmiąższowym zapaleniem płuc – pierwotnie wywołanym przez koronawirusa.

Dziękuję za rozmowę

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Doktor Paweł Basiukiewicz jest kierownikiem Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala Zachodniego w Grodzisku Mazowieckim. Specjalista chorób wewnętrznych, kardiolog, absolwent I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Czytaj też:
Zakrzepica po szczepionce firmy AstraZeneca. Nowe informacje
Czytaj też:
Francuska epidemiolog: Lato może być koszmarem

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także