Gdybyśmy nie tracili na tym mnóstwa pieniędzy, rzecz byłaby prześmieszna. Część posłów PO chciała pokazać, że jest jeszcze bardziej niż dotąd hop do przodu, że jest taka, kurde, europejska i postępowa, wcale nie mniej niż sejmowe lewice, a nawet bardziej − licząc oczywiście z tego tytułu na uznanie Europy i całego postępowego świata, mierzone pochwałami w zachodnich gazetach i poklepywaniem po plecach. Tę swoją postępowość, poprawność i europejskość postanowili wspomniani posłowie zademonstrować przy okazji sprawy uboju rytualnego. Rzecz wydawała się pewniakiem. Niby tam zagłosujemy przeciwko własnemu rządowi, ale przecież tak naprawdę przeciwko koalicjantowi, kolejny raz dając wieśniakom po nosie, bo to ich ludzie przecież trzepią na eksporcie koszer-mięsa kasę, a nie nasi. Donald się za to nie pogniewa, nawet gdybyśmy przewalili „przedłożenie rządowe”, już ma przygotowany greps o sercu i rozumie. A my się nie damy w postępie i w dostępie do szafarzy poparcia lewicowych salonów wyprzedzić palikociarni i komuchom.
A tu się wszystko skichało. Zamiast usłyszeć pochwały, usłyszeli sejmowi obrońcy zwierząt straszliwy „opeer”, że są antysemitami, gnębią mniejszość pozostającą pod szczególną pieczą międzynarodowej opinii publicznej no i w ogóle wpisują się w powszechny na Zachodzie obraz Polaków jako ciemnych ksenofobów i rasistów. Premier musi się teraz tłumaczyć, MSZ musi się tłumaczyć, minister Boni robić z siebie idiotę zapewnieniami, że niezwłocznie zamówi ekspertyzy prawne, jakie właściwie skutki rodzi decyzja Sejmu (teraz dopiero!?), na dodatek pozbawieni dochodów rolnicy zapowiedzieli pozwy, a do społeczeństwa wydostał się przekaz, że cały ten zakaz, wynikający z fanaberii „obrońców zwierząt” kosztuje nas grubą kasę, i to akurat w momencie, gdy premier z ministrem finansów przyznają, że wbrew ich uporczywym do niedawna zapewnieniom kasa państwa jest pusta i trzeba będzie ciąć.
Oczywiście cięcia mają jak zwykle nie dotknąć obywateli, co jest śpiewką mało skuteczną, zważywszy, że Polacy słyszeli ją przy każdej podwyżce cen od czasów Gomułki i Gierka. I oczywiście, jak zwykle winien całemu obciachowi się okazuje Jarosław Kaczyński, bo przez jego sentyment dla kota Alika PiS nie wsparł „przedłożenia rządowego”. Ta wersja, podrzucona przez życzliwego władzy mecenasa Giertycha, jest teraz ochoczo powtarzana, ale też zwalanie winy na PiS jest już dość zgrane i choćby z tego tytułu nie sądzę, by poskutkowało. Owszem, PiS zachował się w tej sprawie bardzo głupio, i merytorycznie (likwidacja produkcji rytualnie czystego mięsa, prowadzonej wszędzie w Europie poza krajami skandynawskimi, które z uwagi na warunki naturalne i tak w tej konkurencji nie miały szans, to bezmyślne zarżnięcie obiecującej gałęzi polskiego eksportu w interesie konkurentów − koniec, kropka) i politycznie (potężny sygnał do elektoratu PSL, że PiS ma go gdzieś i nie jest dla rolników żadną opcją) i wreszcie wizerunkowo (utwierdzenie wizerunku partii jako bezwolnych wykonawców każdego kaprysu prezesa); zgadzam się tu z opinią Piotra Gursztyna sprzed paru dni. Ale jednak to nie PiS był tutaj siłą sprawczą i nie on ponosi odpowiedzialność za to, że przez światowe media znowu popłynęła fala bredni o „odwiecznym polskim antysemityzmie”.
W każdym razie − zamiast zarobić na pochwały świata, pani Kopacz z panem Halickim i resztą platformerskich jednodniowych wegetarian podłożyli się pod miażdżącą krytykę. Nie widziałem nic śmieszniejszego od czasu, kiedy Andrzej Wajda chciał się podlizać zachodniemu żydostwu filmem o Korczaku, a został przez jakiegoś Lanzmanna zjechany jak bura suka za antysemityzm, bo choć bardzo się starał, film mu wyszedł i tak nie dość jak na tamtejsze oczekiwania antypolski. Tak to jest − jeśli zapomnisz, Polaku, nawet starający się za wszelką cenę swej polskości wyrzec, żeś wyssał antysemityzm z mlekiem matki, zawsze się znajdzie jakiś nadziany gudłaj, czy to nowojorski adwokat, czy goniący za poklaskiem izraelski polityk, czy inny zawodowy dybuk, który ci o tym przypomni.
Wielkie zdumienie, jakie dziś muszą przeżywać platformersi, którzy zamierzali łatwo zapunktować na wrażliwości wobec cierpień zwierząt, wpisuje się w szerszy kontekst. Zgodnie z jednym z praw Murphy’ego, które mówi, że dopóki coś żre, to żre, ale jak przestaje, to już nie ma i nie będzie co zbierać (że co? Nie ma takiego prawa Murphy’ego? No to może to jedno z praw Ziemkiewicza) po raz kolejny już ruch, który się środowiskom władzy wydawał pewny w skutkach i wielokrotnie przećwiczony przynosi efekty odwrotne od zamierzonych. Na przykład, chciał premier Tusk powtórzyć pic „prawyborów” prezydenckich i skupić uwagę mediów na wewnętrznych wyborach w PO. W efekcie wkurzył ludzi, że w czasie kryzysu władza zamiast się zajmować przeciwdziałaniem mu, zajmuje się sobą samą. Chciał wielokrotnie wcześniej przepróbowanym sposobem zwekslować zainteresowanie opinii publicznej na światopoglądową wojenkę z Kościołem, promując związki partnerskie − w efekcie też ludzi wkurzył, że ucieka od pilnych spraw w tematy zastępcze. Doczekać się nie mogę na kolejny triumfalny w zamyśle tour de Tuskobus.
Za czasów stanu wojennego krążył taki kawał, jak Jaruzelski błagał Boga, żeby mu pozwolił olśnić poddanych jakimś cudem − na przykład, chodzeniem po wodzie. Bóg uległ, zrobiono cała huczną imprezę, telewizja i tak dalej, Jaruzelski przeszedł po Wiśle w tę i we w tę, a Polacy skomentowali to: „patrzcie, s… syn nawet pływać nie umie!”. Mam wrażenie, że Tusk dochodzi do tego etapu, i że nie tylko stare, zgrane sztuczki, ale nawet autentyczny cud już mu nie będzie w stanie pomóc. I mam nadzieję, że nie jest to moje chciejstwo.