Ruszył zupełnie inny rok szkolny od tych, które do tej pory znaliśmy. Widok dzieci i rodziców na zebraniach 1 września, siedzących w maseczkach w salach, mógł wydać się przygnębiający. Niektórzy wcale nie zaczęli tradycyjnej nauki. Już po 1 września wiadomo było, że pracy stacjonarnej nie zacznie kilkanaście placówek. To m.in. cztery szkoły w małopolskiej gminie Łukawica, gdzie zatrudniona we wszystkich placówkach nauczycielka okazała się osobą zakażoną SARS-CoV-2. Mimo kilkunastu pozwoleń na naukę zdalną czy hybrydową (część uczniów i nauczycieli stacjonarnie, część zdalnie – lub część zajęć zdalnie) system ogłoszony przez Ministerstwo Edukacji Narodowej nie pozwala sprawnie zarządzać takimi procesami. Na dyrektorów i samorząd zrzucono decyzję o ewentualnym zamykaniu placówek, ale ci muszą najpierw wystarać się o odpowiednią decyzję w lokalnym sanepidzie. Efekt jest taki, że dyrektorzy – nawet ci z czerwonych powiatów i mający poważne podstawy do zamknięcia szkół – nie dostają takiej decyzji od sanepidu albo, z powodu fatalnej pracy urzędników sanitarnych, tygodniami czekają na informację zwrotną.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.