Polski chłop to nie Murzyn, czyli nie do końca ludowa historia Polski
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Polski chłop to nie Murzyn, czyli nie do końca ludowa historia Polski

Dodano: 

Dobrym przykładem wykorzystanym przez autora przy promocji książki jest sprawa bartnika Gały, który dorobił się na przemycie miodu, co pozwoliło mu starać się o szlachectwo. Za to też miał zostać przez przeciwnych temu awansowi szlachciców zabity. Niby prawda, ale warto wspomnieć, że zginął on w walce, podczas zajazdu na swój dom, którego dosyć skutecznie bronił razem ze swoja czeladzią uzbrojoną w broń palną.

Oczywiście nie można tracić z oczu, że zwykle to jednak dziedzic był górą. Podstawową chłopską bronią były zaś pozorowanie pracy, opieszałość i udawanie głupiego. Jednak autor nie odkrywa tu prochu, zwłaszcza że opiera się głównie na dobrze znanych pracach naukowych. Nie powinno to też zaskakiwać czytelnika obeznanego z realiami tego okresu. Generalnie rozdziały te najlepiej można podsumować barejowskim cytatem o dziedzicu i butelce, z której rozpijał pańszczyźnianych chłopów. To po prostu przerysowany opis ustroju i stosunków gospodarczych, jakie panowały wówczas w Polsce.

Kapitalizm i socjalizm w Polsce bolą po równo

Dalej jest nie lepiej. „Ludowa” historia Polski XIX-wiecznej zamienia się w dobrze znaną historię ruchu robotniczego. Co może dziwić, zaskakująco mało miejsca poświęcono supergwieździe ostatnich „ludowych” publikacji - Jakubowi Szeli i jego „powstaniu”. Nawiasem biorąc, stał się on „celebrytą” i to na skalę europejską już za swojego życia. Fakt, z tej wyjątkowo nieciekawej postaci trudno jest zrobić bohatera, choćby i „ludowego”.

Rutynowo potępiona zostaje endecja, polski antysemityzm i wpływy Kościoła katolickiego. II Rzeczpospolita to z kolei pasmo klęsk i nieszczęść, zawdzięczanych głównie prawicowej dyktaturze. Zarzut „stawania w obronie tradycyjnego ładu” stawiany przez autora jej władzom w obliczu alternatywy proponowanej przez komunistów (tudzież pozostałej części ówczesnej opozycji), nie brzmi jednak przekonująco.

Wigilia dla bezdomnych Polaków, 1930 r.

Ciekawe są obserwacje dotyczące sytuacji gospodarczej w PRL-u, w czym autor jest specjalistą. Słabo natomiast – i dotyczy to całej książki – zarysowana jest sytuacja ziem polskich na tle ówczesnej gospodarki światowej, co ułatwiłoby zrozumienie wielu problemów, z którymi borykała się i wciąż boryka się Polska. Podobnie widać niezrozumienie, że socjalizm nie był w Polsce żadnym lekarstwem na kapitalistyczne bolączki. Trzeba się jednak z autorem zgodzić, że wiele problemów w obu ustrojach brało się właśnie z nieprzezwyciężonego historycznego dziedzictwa ustrojowego.

Frapująca historia

Książka nie jest na pewno – jak zapowiadano – młotem na polską, tradycyjną i nacjonalistyczną tromtatdrację, rzekomo przeważającą obecnie w polskiej historiografii. Nie da się ukryć, że źródła traktuje wybiórczo, chociażby niemal całkowicie pomijając pozytywną rolę szlachty (później inteligencji) czy Kościoła. Niezbyt eksponowany jest też wątek udziału w owym wyzysku i przemocy Żydów, których autor wrzuca en bloc do jednego worka z innymi pokrzywdzonymi. Trzeba jednak przyznać, że w odróżnieniu od chociażby Zinna, czy innych „ludowych” autorów, którzy za wszelka siłę starali się udowodnić swoje tezy, nawet posuwając się do manipulacji – Leszczyński do tematu podchodzi rzetelnie i z naukową metodyką. Między innymi takie podejście nie pozwala osiągnąć owego zamierzonego efektu.

Na szczęście w książce udało się ograniczyć wpływ „nowatorskich” prądów naukowych. Głównie do chwytliwych śródtytułów i do ostatniego, metodologicznego rozdziału, gdzie autor głośno zżyma się na „prawicowych” historyków i ich konserwatywne podejście. Jakby chciał się usprawiedliwić, że jego opus magnum nie do końca wyszło tak, jak zamierzał je napisać.

Książka na pewno frapuje. Najbardziej dlatego, że czytelnik po jej przeczytaniu powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w Polsce mogło (a zwłaszcza czy może) być inaczej? Sam autor nie daje na nie jednoznacznej odpowiedzi, zastrzegając jednocześnie, że stanowczo wystrzega się prezentyzmu. Jednak w odróżnieniu od swojego amerykańskiego poprzednika wyraźnie zauważa, że owa prowadzona przez wieki walka uciemiężonych klas przynosiła zwykle pozytywne efekty. Jednak przy generalnie pesymistycznym wydźwięku całości.

„Ludową historię” warto przeczytać przede wszystkim z jednego powodu. Zgodzić się trzeba z autorem, że jak pisze „Polska przez stulecia zmieniła się w znacznie mniejszym stopniu, niż się nam wydaje, a pańszczyzna i inne opresyjne instytucje pozostawiły niezatarte ślady w relacjach obywatela z władzą”. Dopiero uświadamiając to sobie, można skutecznie zmieniać narosłe przez wieki polskie wady. Traktując obie historię – „ludową” i „dworkową”, jako wzajemnie się uzupełniające, a nie wypierające.

Wciąż nie wychodząc z carskiego zaścianka

Książka – można przewrotnie powiedzieć – jest zaściankowa. Autor w zasadzie nie wychodzi poza polską, chłopską chatę czy fabrykę. Brak szerszej perspektywy i umiejscowienia procesów, które wówczas zachodziły w Polsce w kontekście sytuacji gospodarczej i społecznej na świecie można zrozumieć. Wszak miała to być historia o krzywdzie i ucisku polskiego „ludu”. Niezrozumiałe jest jednak ograniczenie owej historii jedynie do części polskich ziem.

Źródła - choćby i skąpe - dotyczące czasów przedrozbiorowych od biedy uznać można za reprezentatywne dla całej Polski czy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Później jednak autor zajmuje się prawie wyłącznie procesami zachodzącymi pod zaborem rosyjskim, głównie w Królestwie Polskim. Wydarzenia z zaboru Austriackiego są wspominane marginalnie, sytuacja pod zaborem pruskim praktycznie całkowicie pominięta. Dziwi to tym bardziej, że jeżeli chodzi o XIX i XX wieczne źródła z pierwszej ręki czyli chłopskie pamiętniki, bodaj najwięcej dostępnych jest właśnie z tamtych terenów. Tego w książce zabrakło, a byłoby o czym pisać, bo wiele bolączek, o których pisze autor, a które tak dawały się we znaki polskiemu ludowi pod carskim berłem, nie występowały w ogóle, albo w niewielkim stopniu w Prusach czy później w Niemczech. A szkoda, bo pokazanie, że rozsądnie przeprowadzone reformy – zwłaszcza uwłaszczeniowa, sprawna administracja i powszechny obowiązek szkolny mogły zdziałać cuda. Nie bez znaczenia jest też wplecenie tego regionu – chociaż peryferyjnie - w ówczesny główny nurt światowego krwiobiegu gospodarczego. W odróżnieniu od carskiej Rosji, ciągle tworzącej swój własny, osobny i prymitywny gospodarczo świat. Tego niestety autor praktycznie w ogóle nie zauważa. Dostajemy więc raczej kolejną historię społeczną Królestwa w stylu „słoń a sprawa polska”. Na pytanie „czy mogło być inaczej” otrzymujemy odpowiedź – „na pewno nie z Polakami i ich szlachecko- pańszczyźnianą tradycją”. W zasadzie jednak powinna ona brzmieć „na pewno nie w carskiej Rosji”, ani potem w PRL-u.

Szkoda, że (niektórzy) warszawscy profesorowie swoje książki piszą w stolicy, rzadko wybierając się w podróże do innych części kraju, gdzie sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej. Również autorowi „Ludowej historii Polski” przydałaby się wycieczka choćby na dawne przejście graniczne pod Pyzdrami. Być może odpowiedzi na pytania, które stawia w swojej pracy naukowej byłyby zupełnie inne.

Adam Leszczyński Ludowa historia Polski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2020 r.

Czytaj także