- 11 listopada policja robiła wszystko żeby zapewnić bezpieczeństwo. Nie ma zgody na obciążanie jej odpowiedzialnością. Premier Tusk analizował działania funkcjonariuszy i nie widzi powodów do odwoływania szefa MSW - powiedział tymczasem w środę rano Paweł Graś, rzecznik rządu w rozmowie z radiem RMF.
Informacje, do których dotarł tygodnik „Do Rzeczy” podają w wątpliwość słowa rzecznika rządu. I pozwalają na zadanie pytania, czy decyzje i działania policyjnych zwierzchników w pewnym momencie trwania Marszu Niepodległości nie doprowadziły do stworzenia zagrożenia dla życia i zdrowia obywateli.
Jak udało się nam ustalić, na mniej więcej dwadzieścia minut przed walkami między grupą kibiców i anarchistami do jakich doszło przez squatami przy ul. ks. Skorupki i ul. Wilczej w Warszawie, sztab operacyjny policji dysponował już informacjami, że w tym miejscu może dojść do zamieszek, bo szykuje się do nich grupa lewaków. Ale zadecydowano o wycofaniu funkcjonariuszy. Wtedy informację o możliwym zagrożeniu organizatorom Marszu Niepodległości przekazał oficer łącznikowy policji, który towarzyszył przemarszowi.
- Chwilę przed rozpoczęciem przemarszu oficer łącznikowy przekazał nam informację, że na dachach domów przy ul Skorupki biegają jacyś ludzie, że są to najprawdopodobniej anarchiści. Ale dodał, że policja tam działać nie będzie, więc, że mamy sobie sami zabezpieczyć ten teren - mówi tygodnikowi „Do Rzeczy” Przemysław Czyżewski, szef wyszkolenia Straży Marszu Niepodległości.
Dodaje, że zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami z policją Straż miała zabezpieczać kolumnę marszową, a nie okoliczne tereny. – Jednak wysłaliśmy grupę wolontariuszy i tym samym osłabiliśmy straż przednią - mówi „Do Rzeczy” Czyżewski.
Policja potwierdza, że była w stałym kontakcie z organizatorami Marszu Niepodległości, a z przodu pochodu organizatorom towarzyszył nie tylko oficer łącznikowy, ale również nieumundurowani funkcjonariusze z Zespołu Antykonfliktowego.
- Za działania operacyjne odpowiadali funkcjonariusze Komendy Stołecznej. Wiem, że organizatorom marszu przekazano informację, że coś się dzieję w regionie, o który pan pyta i prosiliśmy o sprawdzenie, czy są tam uczestnicy Marszu Niepodległości - mówi nam Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji. Dodaje jednak, że nie wie, czy taka informacja została przekazana przed rozpoczęciem zamieszek, ani czy i dlaczego wycofano stamtąd policję.
- Działania policji są przedmiotem analizy. Ale o to proszę pytać komendę stołeczną, która utrzymywała kontakt z organizatorami marszu - dodaje Sokołowski.
A rzecznik komendy stołecznej Mariusz Mrozek, nie potrafi udzielić precyzyjnej, jednoznacznej odpowiedzi na pytania naszej redakcji.
- Oczywiście, że policja była w kontakcie, nawet telefonicznym z prowadzącymi marsz. A co do działań policji to przygotowujemy stosowny raport. - mówi młodszy aspirant Mrozek. Czy i kiedy zostanie przedstawiony opinii publicznej? To może nigdy nie nastąpić. - To jest raport dla Komendy Głównej, decyzja, co dalej z nim będzie, leży w jej gestii - ucina Mrozek.
Przypomnijmy jednak, że na zaskakujące działania policji uwagę zwracali także sami anarchiści zamieszkujący squaty przy ul. Wilczej i Skorupki. W rozmowach z dziennikarzami alarmowali, że choć jeszcze przed rozpoczęciem Marszu policjanci byli widoczni na tych ulicach, po rozpoczęciu pochodu nagle zniknęli. Pojawili się dopiero długo po rozpoczęciu zamieszek.
„Przez trzydzieści minut, w związku z wycofaniem się funkcjonariuszy policji, musieliśmy bronić się sami” - napisali anarchiści w oświadczeniu sygnowanym przez Kolektyw „Syrena”.
Pytań w sprawie działań policji jest coraz więcej. Nie tylko, dlaczego nie reagowano na informację o ludziach zbierających się na dachu, ale też: czy funkcjonariusze mieli informację z policyjnego śmigłowca o zgromadzeniu na dachach sporej ilości butelek (użytych potem w trakcie starć) i co z taką informacją zrobiono.