Stany Zjednoczone i Unia Europejska utworzą strefę wolnego handlu oraz inwestycji – do tego sprowadzała się deklaracja złożona niedawno przez prezydenta USA Baracka Obamę oraz szefa Komisji Europejskiej José Manuela Barroso. Bardzo chciałbym się mylić, wszelako niewiele wskazuje na to, aby ta zapowiedź miała większą moc sprawczą (czyli szansę realizacji) niż sławetne oświadczenie Donalda Tuska z września 2008 r., że Polska w 2011 r. zrezygnuje ze złotego i zastąpi go wspólną walutą. Jak wiadomo, od dobrych kilku tygodni mamy już rok 2013, a – jako żywo – monety euro w naszych portmonetkach nie brzęczą ani banknoty euro nie szeleszczą.
Ale Obamę i Barroso, po ludzku, rozumiem. Rozumiałem też Tuska. Liderzy zadłużonych po uszy państw po obu stronach Atlantyku, pozbawieni odwagi, by uchronić je przed katastrofą, jak kania dżdżu łakną informacji, które mogliby podrzucić rynkom finansowym w zamian za kilka tygodni czy tylko kilka dni wytchnienia. Potrzebują pozytywnych newsów, choćby miały być one z gatunku economic fiction, a może nawet takie są bardziej w cenie, pod warunkiem że rynki będą mogły powiedzieć „sprawdzam” dopiero za parę lat, najlepiej już po ustąpieniu tych, którzy je dziś komunikują.
Oczywiście taka gigantyczna strefa wolnego handlu Stanom Zjednoczonym i państwom należącym do Unii Europejskiej bardzo by się przydała i wyszła im, czyli nam – ich obywatelom – na zdrowie. Tyle tylko, że – po pierwsze – czas kryzysowych turbulencji, zwłaszcza o takiej sile jak obecne, sprzyja w gospodarce raczej – jak uczy doświadczenie – działaniom o charakterze izolacjonistycznym (choć oczywiście powinno być odwrotnie) aniżeli wolnościowym. Po drugie zaś, w dzisiejszych czasach, nawet w warunkach prosperity, trudno sobie wyobrazić, by coraz słabsze wobec ponadnarodowych korporacji państwa były w stanie zmusić owe ogromne, przemysłowe i finansowe lobbies do zaakceptowania twardych reguł strefy wolnego handlu. A w okresie głębokiego kryzysu, czyli teraz, to chyba po prostu niemożliwe.
Ale, rzecz jasna, zawsze warto próbować, zwłaszcza jeśli się działa w słusznej sprawie. Tym bardziej że przecież, gdyby jednak nie udało się rzeczy doprowadzić do końca, zawsze można uznać, iż miejsce, do którego udało się ją doprowadzić, jest właśnie owym zwycięskim finałem. Wszak Transatlantyckie Partnerstwo na rzecz Handlu i Inwestycji, a tak brzmi oficjalna nazwa projektu ogłoszonego uroczyście przez Baracka Obamę i José Manuela Barroso, może przybrać ostatecznie niejeden kształt.
Na wszelki wypadek trzeba jednak zaznaczyć, że dobrze byłoby, aby Unia Europejska, zanim zabierze się za tworzenie strefy wolnego handlu z USA, najpierw sama dokończyła dzieło przekształcania swego terytorium w obszar naprawdę swobodnej wymiany ludzi, kapitałów, towarów i usług. A nie tylko żartów na ten temat.