Czas biegnie nieubłaganie i do wyborów pozostał raptem miesiąc. Najciekawsze jest to, że jeśli wierzyć sondażom, nikogo one, oprócz kandydatów na europosłów, nie obchodzą. Według prognoz do urn może pójść nie więcej niż 20 proc. Polaków, niektóre mówią nawet o frekwencji na poziomie 16 proc. Zgroza! Wielka zdobycz unijnej demokracji, okazuje się, entuzjazmu nie budzi.
Jak zwykle w takich sytuacjach słyszę, że jeśli nie budzi, to budzić musi. A skoro budzić musi, a nie budzi, to społeczeństwo nie dojrzało, nie zrozumiało, nie doceniło; ludzie nie ogarnęli zalet, przywilejów i wspaniałości, jakie im europarlament oferuje. Wiadomo, wszystkiemu winne ludzka głupota i zawiść. Co w tej sytuacji? Trzeba uświadamiać maluczkich. Kaganek oświaty w lud nieść, o zaletach europejskiego ludowładztwa przekonywać.
Gdzieniegdzie jednak pojawiają się głosy inne, ciekawe. Jeden europoseł, który już nie startuje, po latach pracy dostrzegł, że istnienie europarlamentu nie ma sensu. Skoro ludzie nie chcą głosować, to po co ich zmuszać? Może mają rację i cała instytucja jest psu na budę. Dobrze, że mu się na taką szczerość zebrało, choć szkoda, że tak późno. Drugi polityk nawet książkę napisał, jak na posłowaniu można się dorobić.
Trudno pokazać, jakiemu dobru publicznemu, a nie partyjnemu służy istnienie europarlamentu. Kandydatami, po pierwsze, zostają politycy, którzy mogą się okazać niebezpieczni w walce na krajowym podwórku, po drugie – zasłużeni działacze, którzy wreszcie mogą dobrze zarobić i zabezpieczyć się na starość, po trzecie – intelektualiści, którzy będą mieć więcej czasu i sowite stypendia, po czwarte wreszcie – ci, którzy już dobrodziejstw unijnego budżetu skosztowali i nie wyobrażają sobie smutnej oraz ubogiej – a każde życie poza Brukselą i Strasburgiem takie się zdaje – wegetacji. Jeśli tak się rzeczy mają, to wniosek jest jasny: zamiast uświadamiać masom potrzebę istnienia tej niezwykle kosztownej instytucji, należałoby dążyć do jej jak najszybszej likwidacji. Praktycznie wszystkie funkcje, które obecnie wykonuje to ciało, mogłoby wypełniać zgromadzenie złożone na przykład z delegacji posłów poszczególnych krajów członkowskich.
Oszczędności byłyby niebotyczne. Nie trzeba byłoby przeprowadzać powszechnych wyborów, nie trzeba byłoby przyznawać gigantycznych apanaży wybrańcom. Wszystko to przecież z naszych podatków! Jeśli podstawowym argumentem na istnienie Parlamentu Europejskiego miało być pokazanie znaczenia demokracji w Unii, to systematyczny brak zainteresowania wyborami jest dowodem na to, że zamierzenia projektodawców spełzły na niczym.
Tak, wiem, że projekt likwidacji nie przejdzie. Za dużo synekur, przywilejów, funduszy, emerytur i stypendiów do stracenia dla całej klasy politycznej.
Czasem jednak pomarzyć można.
foto: JLogan