Szkolna zapaść zaczyna być już bardzo widoczna w Polsce. W wielu placówkach dyrektorzy gorączkowo poszukują nauczycieli i czasem proszą już nawet rodziców o pomoc w ich znalezieniu. I nie chodzi tu tylko o nauczycieli języków obcych, z których zatrudnianiem – przez niskie płace – kłopot był od dawna, ani o nauczycieli przedmiotów zawodowych, którzy w konkretnych branżach woleli zarabiać kilkukrotnie więcej niż w szkołach. Brakuje już nauczycieli podstawowych przedmiotów, takich jak chemia, fizyka, matematyka. Pierwszy powód tego stanu rzeczy jest prostą konsekwencją fatalnego sytemu wynagrodzeń nauczycieli, utrzymywanego przez wszystkie dotychczasowe rządy. W systemie zaplanowano bowiem, że każdy wkraczający do zawodu – bez względu na kompetencje – dostaje niską pensję, a awansuje wyłącznie przez zasiedzenie, co kilka lat przeskakując kolejny szczebel finansowy (także bez względu na to, jak dobry jest w swojej pracy). Płace nauczycieli rosły, owszem, ale gospodarka przez lata w Polsce rozwijała się lepiej i na tle innych zawodów ten ważny dla przyszłych pokoleń znów się pauperyzował. Dość powiedzieć, że od 1 stycznia tego roku, gdy płaca minimalna wzrosła do 3490 zł, to zaczęła być wyższa o 66 zł od wynagrodzenia zasadniczego początkującego nauczyciela z tytułem magistra (3424 zł brutto).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.