Nagła decyzja Ministerstwa Zdrowia o wprowadzeniu do sprzedaży bez recepty pigułek wczesnoporonnych ma, jak zwykle, inne przyczyny, niż oficjalnie się podaje. Oficjalnie – Unia kazali i nasz rząd nie ma innego wyjścia, niż się podporządkować. Ta oficjalna wykładnia oczywiście wywołała irytację co lepiej uświadomionych obywateli III RP, bo przecież wielokrotnie zapewniano nas, że w spory dotyczące wartości – takie właśnie, jak aborcja, bo w gruncie rzeczy zażycie pigułki jest aborcją, tylko wygodniejszą, na mniejszym zarodku i za pomocą hormonu, a nie żelastwa – Unia ingerować nie będzie, ani tym bardziej niczego krajom członkowskim narzucać.
Racja jest jednak w tym wypadku po stronie Unii. Zasłaniając się zaleceniem Komisji Europejskiej władza zwyczajnie kłamie, bo jest ono właśnie tylko zaleceniem i żadnej mocy prawnej nie posiada. Nie wszystkie kraje europejskie potraktowały pigułę jak parafarmaceutyk, a jest i malta, gdzie tego rodzaju wczesnoporonne chemikalia są w ogóle z zasady zakazane, na receptę czy bez, i nikt jej za to z Unii nie wyrzuca ani nie nakłada kar.
Kiedy te fakty zostały przez obrońców życia nagłośnione, ministerstwo sięgnęło po argument inny: pigułka zostanie wprowadzona do aptek na życzenie opinii publicznej. Do ministerstwa dotarła bowiem internetowa petycja, pod którą podpisało się 10.000 obywateli. Słownie – dziesięć tysięcy.
Cała Platforma, prawda? Milion podpisów w sprawie sześciolatków, prawdziwych i zweryfikowanych, nie z jakiegoś internetowego forum, gdzie się podpisać może każdy tyle razy, ile sobie założył kont mejlowych, poszło do kosza, tak jak pół miliona podpisów w sprawie jednomandatowych okręgów wyborczych. A tu, okazuje się, jakaś internetowa petycja feministycznego portalu, i władza reaguje natychmiast…
Sprawa jest oczywista: ministerstwo promuje pigułę, bo chce.
A dlaczego chce? Z dwóch względów, jak sądzę. Pierwszy, to propaganda. Pani premierka się nie popisuje, kłopoty narastają, najpierw lekarze, teraz górnicy, jutro pewnie ktoś kolejny – zawsze przyda się rozpętać ideologiczną wojnę, która trochę odwróci uwagę od spraw może nie ważniejszych, ale na pewno bardziej dla społeczeństwa dolegliwych.
Zawsze też dobrze „zapunktować” u lewackich doktrynerów, którzy mają w Unii Europejskiej wielki wpływ na nominacje. Przecież szczytem marzeń każdego tutejszego platformersa jest przenieść się, śladami „najdroższego, najukochańszego, oby żył wiecznie” przywódcy do struktur unijnych. Wtedy, jak to się nagrało przy ośmiorniczkach, „jesteś w innym świecie, z dala od tego całego syfu”.
Ale ważniejsza, jak sądzę, jest przyczyna inna, o której nie wiem dlaczego mówi się mało – i zresztą powiązana z drugą. To, co uprzejmie nazywa się „lobbingiem”. Piguła wczesnoporonna to produkt, na którym konkretny koncern farmaceutyczny zarabia miliardy i zamierza ich zarobić jeszcze więcej. Nie ulega kwestii, że to właśnie lobbing zadecydował o wydaniu przez Komisję nieszczęsnego „zalecenia”. Na takie naciski Komisja Europejska jest odporna w stopniu podobnym, jak masło na nóż. A nasz rząd jeszcze bardziej. No, a gdy jeszcze sprawa jest ideologicznie po linii i na bazie…
Na miejscu stosownych służb na wszelki wypadek sprawdziłbym, czy ktoś z otoczenia osób decydujących o naszym rynku farmaceutycznym, względnie jakaś związana z taką osobą fundacja ostatnio się znacząco nie wzbogaciła.
Można powiedzieć – mała pigułka, a cały gnijący system władzy III RP, jaki nam zafundował Tusk, widać w niej jak w soczewce.