Doktryna Gierasimowa w praktyce. Ukraiński wywiad ostrzega
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Doktryna Gierasimowa w praktyce. Ukraiński wywiad ostrzega

Dodano: 
Prezydent Rosji Władimir Putin (w środku) obserwuje manewry armii rosyjskiej
Prezydent Rosji Władimir Putin (w środku) obserwuje manewry armii rosyjskiej Źródło: Wikimedia Commons
W ostatnich dniach przez europejskie media przetoczyła się fala ostrzeżeń przed atakiem Rosji na zachodnią Europę.

Minister obrony cywilnej Szwecji ostrzegł społeczeństwo, że "w Szwecji może być wojna", plany niemieckiego ministerstwa obrony, które wyciekły do mediów przewidują eskalację konfliktu w 2025 r., a brytyjski minister obrony Grant Shapps mówił, że "epoka pokoju skończyła się". Co naprawdę się zdarzy, nie wiadomo. Odpowiedzi można szukać u Ukraińców, najbardziej doświadczonych w tej materii.

Sytuację na froncie i dalsze perspektywy wojny opisał ostatnio w wywiadzie dla ukraińskiego portalu RBK Ukraina zastępca szefa ukraińskiego wywiadu wojskowego (HUR) – gen. Wadim Skibicki. Wnioski nie są optymistyczne, ale też nie katastroficzne. Na wstępie Skibicki zauważył, że w odróżnieniu od fali zeszłorocznych ataków, skierowanych na sieci i obiekty energetyczne, od grudnia ub r. Rosja, atakuje przede wszystkim zakłady przemysłu obronnego, sztaby, systemy dowodzenia i jednostki wojskowe, które rozmieszczane są na linii frontu. Rosjanie nie potrafią jednak uderzać precyzyjnie. Niecelne są zwłaszcza uznawane przez Rosjan za "cudowną broń" pociski "Kindżał". Powoduje to straty wśród ludności cywilnej. Rosjanie mają rozpoznany ukraiński system energetyczny, regularnie mają też wykonywać zdjęcia satelitarne jego obiektów i gotowi są w nie uderzyć, ale tej zimy mają inne priorytety.

Niepełna para przemysłu obronnego

Skibicki podkreślił, że już latem 2022 r. rosyjskie władze przyjęły szereg aktów prawnych, które przestawiły rosyjski przemysł obronny na tory produkcji wojennej. Zwiększono liczbę dni roboczych, niektóre zakłady pracują na trzy zmiany. Rosjanie koncentrują się jednak nie na produkcji nowego sprzętu, ale na przywracaniu do służby uszkodzonego na Ukrainie oraz na odtwarzaniu zdolności uzbrojenia i wyposażenia ze składnic długotrwałego przechowywania. Produkowane jest też nowe uzbrojenie. Przede wszystkim systemy artyleryjskie, uzbrojenie dla czołgów, pojazdy opancerzone, amunicja i rakiety. Według danych uzyskiwanych przez ukraiński wywiad, cała ta produkcja natychmiast wysyłana jest na front, co i tak nie wystarcza nawet na zaspokojenie potrzeb na Ukrainie. Konieczne są dostawy środków bojowych z Iranu i Korei Płn. Opróżnione zostały też praktycznie do końca magazyny na Białorusi. Rosja nie jest w stanie gromadzić uzbrojenia i środków bojowych, oprócz niewielkich ilości taktycznych i strategicznych pocisków rakietowych.

Generalnie Rosja posiada zdolności do produkcji uzbrojenia, sprzętu wojskowego i środków bojowych. Wg Skibickiego to, że nie wykorzystuje ich w pełni wynika ze zużytych środki produkcji oraz braków wykwalifikowanej siły roboczej i niezbędnych podzespołów, które często pochodziły z importu.

Inaczej sytuacja wygląda z rakietami. Możliwości produkcyjne w tym zakresie wynoszą 115 – 130 rakiet Ch-101, Kindżał i Kalibr. Liczba ta waha się w zależności od dostępu do sprowadzanych, a raczej przemycanych zza granicy części objętych sankcjami. W grudniu ub. r. nie produkowano niektórych typów rakiet w ogóle. Wiceszef HUR nie potwierdził jednak informacji o dostawach rakiet balistycznych z Korei Płn.

Odnośnie produkcji i użycia bezpilotowców uderzeniowych irańskiej proweniencji "Szached", ukraiński wywiad wojskowy odnotował prawie 800 przypadków ich skutecznych uderzeń tylko w grudniu ub. r. Rosjanie produkują te aparaty pod nazwą "Gierań-2" w Jełabudze w Tatarstanie. Dwie linie produkcyjne dostarczają ok. 330 – 350 sztuk miesięcznie, w całości wysyłanych na front. Części do ich montażu pochodzą głównie z zagranicy. Rosja ma rozpocząć samodzielną produkcję podobnych bezpilotowców do 2026 r. Skibicki ocenił, że jest to możliwe co do korpusu, elementów mechanicznych i głowicy bojowej. Elektronikę trzeba będzie sprowadzać z zagranicy, co nie będzie dużym problemem. Około 80% zagranicznych części do rosyjskiej produkcji wojennej przechodzi przez Chiny, które nie przyłączyły się do sankcji.

Mamiące perspektywy

Wiceszef ukraińskiego wywiadu wojskowego ocenił też wysuwane przez Moskwę propozycję pokojowe. Mają one być kierowane do państw Zachodu, a ich celem jest zyskanie czasu na zebranie sił i środków dla dalszej walki z Ukrainą. Wg Skibickiego, prawdziwym celem Putina jest kontrola nad terytorium Ukrainy i jej pełna okupacja.

Pytany o prognozy na 2024 r., Skibicki ocenił, że cele rosyjskiej "operacji specjalnej" nie zostały dotychczas osiągnięte. Rosji nie pozostało więc nic innego, niż wywalczyć resztę terenu pozostającego w administracyjnych granicach obwodów Ługańśkiego i Donieckiego i utrzymać kontrolę nad już zajętymi obwodami – chersońskim, zaporoskim i częścią charkowskiego. Rosjanie będą też prawdopodobnie próbować zniszczyć ukraiński system obrony przeciwlotniczej, lotnictwo wojskowe i zakłady przemysłu zbrojeniowego.

Co do dalszej mobilizacji w Rosji, to wg Skibickiego przygotowano wszystkie przedsięwzięcia do jej przeprowadzenia. Rosja ma możliwości w tym zakresie, są gotowe plany odtworzenia leningradzkiego i moskiewskiego okręgów wojskowych. Codziennie do rosyjskiej armii wstępuje dobrowolnie ok. 1000 – 1100 nowych żołnierzy, głównie z biedniejszych regionów, skuszonych atrakcyjnym jak na rosyjskie warunki wynagrodzeniem i bonusami socjalnymi. Rosyjski żołnierz za dzień służby pełnionej w warunkach bojowych otrzymuje ok. 8 tys rubli. Walcząc na pierwszej linii może wyciągnąć miesięcznie 220 – 250 tys. W przeliczeniu daje to od 12 do 15 tys. złotych, co dla większości mieszkańców Rosji jest kwotą astronomiczną. Żołnierze ci kierowani są głównie na uzupełnianie strat poniesionych na Ukrainie i tworzenie rezerw dla walczących tam oddziałów.

Mobilizacja po wyborach?

Żeby utworzyć strategiczną rezerwę i nowe oddziały, potrzebna byłaby kolejna duża fala mobilizacji. Na to jednak Putin prawdopodobnie nie zdecyduje się do następnych wyborów prezydenckich zaplanowanych na marzec 2024 r. O dalszych krokach w tym zakresie wg Skibickiego jest jeszcze za wcześnie mówić.

Odnośnie zachodniej pomocy Ukrainie, wiceszef HUR podkreślił, że cała broń precyzyjna, którą posiada Ukraina pochodzi z Zachodu. Podobnie rzecz ma się z amunicją NATOwskiego kalibru 155 mm. Zachód ma rozumieć, że Ukraina dzięki tej pomocy cały czas powstrzymuję Rosję i obniża jej bojowy potencjał. Wg jego ocen, żeby odtworzyć gotowość bojową rosyjskich wojsk lądowych sprzed agresji na Ukrainę w 2022 r. potrzeba byłoby od pięciu do dziesięciu lat. W przypadku broni precyzyjnej od trzech do pięciu lat.

Dla każdego inna prognoza

Opinie gen. Skibickiego z pewnością obarczone są błędami i celową dezinformacją stosowaną przez wywiad. W ogólnym zarysie jednak nie ma powodów, aby im nie wierzyć. Tym bardziej, że zgadzają się z prognozami innych analityków, zajmujących się wojną na Ukrainie i rosyjskim potencjałem.

Minimalnym okresem w jakim Rosja mogłaby powrócić do wojskowych zdolności sprzed wojny na Ukrainie byłoby 5 lat. Stałoby się to bez pełnego przestawienia gospodarki i administracji na tory wojenne. W innym przypadku mogłoby to nastąpić nawet szybciej. Pozostaje natomiast pytanie, w jakim naprawdę stanie znajdowałyby się wówczas rosyjskie siły zbrojne? Z informacji, pochodzących nie tylko z HUR wynika, że Rosjanie głównie przywracają do służby składowane latami czołgi, mając ograniczone możliwości produkcji nowych egzemplarzy. Nieco lepiej sytuacja wygląda z transporterami i artylerią. Produkcja rakiet i pocisków artyleryjskich mimo sankcji przewyższa tą sprzed wojny, chociaż jest dalece niewystarczająca.

Powrót do zdolności sprzed lutego 2022 r. oznaczałby, że rosyjska armia miałaby podobny potencjał do tego, z jakim atakowała Ukrainę prawie 2 lata temu. Oczywiście, byłoby to wojsko z ogromnym doświadczeniem zdobytym podczas działań bojowych. Jednak patrząc na dotychczasowy ich przebieg, rosyjskie zdolności oględnie mówią nie imponują. Dosadniej ujął to republikański senator Lindsey Graham, kiedy w sierpniu ub. r. przebywał z wizytą w Kijowie. Powiedział wówczas, że za mniej niż 3 procent amerykańskiego rocznego budżetu na zbrojenia, Ukraina zniszczyła połowę rosyjskiej armii. Jest to oczywiście przesada, zwłaszcza, że Ukraina otrzymała nie tylko amerykańską pomoc, jednak dobrze oddaje przepaść pomiędzy zdolnościami obronnymi Zachodu i Rosji.

Realne zagrożenie dziwną wojną

Co nie oznacza, że nie ma się czego obawiać. Wręcz przeciwnie. Rosja po początkowych porażkach w Ukrainie wypracowała model działań wojennych dalece odbiegający od tego, czego spodziewało się NATO. Z grubsza polega on na niszczeniu siły żywej i sprzętu przeciwnika zmasowanym ostrzałem artylerii, gdzie tradycyjne środki walki jak wojska pancerne i piechota zmechanizowana pełni drugoplanową rolę. Do tego dochodzą ataki pociskami rakietowymi i uderzeniowymi bezzałogowcami średniego zasięgu. Lotnictwo również odgrywa drugoplanową rolę ze względu na silną obronę przeciwlotniczą po obu stronach. Coraz większego znaczenia nabierają z kolei działania wojsk radioelektronicznych, które radzą sobie nie tylko z cywilnymi dronami ale i coraz lepiej z zaawansowanymi pociskami systemów Himars czy Excalibur, korzystającymi z GPS.

Można więc sobie wyobrazić, że Rosja po osiągnięciu celów minimum – choćby tych, o których w wywiadzie mówił gen. Skibicki rozpocznie eskalację w stosunku do państw NATO. Korzystając przy tym ze strategicznego okna, które ciągle jest otwarte, ze względu na ślimaczące się przygotowania członków Sojuszu do prawdziwej wojny, w tym rozmieszczenia realnych sił na wschodniej flance. Być może obserwujemy już początki tego procesu. Amerykański Instytut Badań nad Wojną ocenił ostatnio, że Putin „znacząco zintensyfikował prowadzone od lat wrogie działania Kremla i przygotowuje grunt pod przyszłą eskalację wymierzoną w kraje bałtyckie”.

W takiej sytuacji atak na Łotwę, Estonię czy Litwę abo Polskę w tzw. przesmyku suwalskim prawdopodobnie szybko zakończyłby się zajęciem i umocnieniem części ich terytorium, którego odzyskanie łączyłoby się z kolei z nieproporcjonalnie dużymi stratami ludzkimi po stronie państw Sojuszu. Przewaga NATO nad Rosją jest miażdżąca, jednak mobilizacja gospodarek i społeczeństw Sojuszu do pełnoskalowej wojny, z pewnością potrwałaby długie miesiące. We wczorajszym przemówieniu w Europarlamencie nawet Guy Verhofstadt słusznie zauważył, że państwa UE „nie są wstanie wyprodukować miliona pocisków”, które obiecały Ukrainie. Ciągle są to jednak głosy wołającego na puszczy.

Jeżeli dodamy do tego kryzys związany z napływem uchodźców i możliwość przejęcia władzy czy choćby udziału w koalicjach rządowych państw NATO przez partie niechętne wojnie jak AfD czy ruch Sahry Wagenknecht w Niemczech, ale i objęcie prezydentury przez Donalda Trumpa w USA, otrzymamy obraz konfliktu żywcem wzięty z tzw. „Doktryny Gierasimowa”, ogłoszonej przez Szefa Sztabu Generalnego rosyjskich sił zbrojnych w 2013 r. Jednym z jej głównych zadań miało być niwelowanie przewagi NATO w konfrontacji z Rosją. W istocie byłoby to przekucie rosyjskich słabości w atuty. Szanse Rosji – przy użyciu środków pozamilitarnych w postaci destabilizacji systemów politycznych i społecznych oraz wykorzystaniu bezwładności przemysłu obronnego Zachodu przy pełnej mobilizacji własnych zasobów – znacznie by w tej walce wzrosły.

Nawoływania kolejnych europejskich ministrów do szykowania się na wojnę z Rosją nie oznaczają, że już za trzy do pięciu lat rosyjskie czołgi staną pod Warszawą. Jednak przy braku konkretnych działań ze strony rządzących i przygotowania społeczeństw, państwa NATO znajdą się na najlepszej do tego drodze.

Czytaj też:
Putin: Nie chcą negocjować? To nie będziemy
Czytaj też:
"Nie radzę eksperymentować". Zełenski zwrócił się do sojuszników Ukrainy

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także