Uprzedzam zgodnie z ustawą i nakazami przyzwoitości, że dzisiejszy subotnik zawiera potężną dawkę lokowania produktu. Mówiąc po polsku – bo tym produktem jestem ja sam, czy raczej moje wcielenie publiczne – autoreklamy. Książka „Pycha i upadek” miała wczoraj premierę, publicznie wygłosiłem proroctwo, iż po jesiennych wyborach diabli wezmą Platformę nieuchronnie – jak to pisał Hemar „a teraz tylko czekać, i zobaczyć”.
Żeby jednak nie czekać bezczynnie, zaprosiłem do debaty, obok Pawła Lisickiego (jako głosu moderującego głoszony przeze mnie entuzjazm – że przegrana, zwłaszcza taka jak w obecnych sondażach, to jeszcze nie aż taki upadek czy zgoła pogrom, jaki wieszczę) porzucającą dziennikarstwo na rzecz polityki Joannę Lichocką. Licząc na spór, do którego istotnie doszło, i który chciałbym żeby był kontynuowany i jak najintensywniejszy.
Bo, owszem, moja książka w znacznym stopniu służy natrząsaniu się z, nie bójmy się tego słowa, pierdołowatości władzy, która nas tyle lat ciemiężyła, skonsumowaniu uczciwie zasłużonej schadenfreude z jej spektakularnego potykania się o własne nogi i nasyceniu się dzisiejszym poniżeniem pyszałków, którzy jeszcze niedawno butnie opowiadali, że chyba by ciężarną zakonnicę na pasach… etc. Ale na tym się nie wyczerpuję. Owszem, orzekam na wyrost upadek PO. Uważam, że – w przeciwieństwie do PiS, a nawet do SLD – nie jest ona w stanie przetrwać w opozycji, bo nic jej nie spaja, poza stołkami i wałkami, które się skończą. Nie ma niczego, w co by ludzie z tej formacji wierzyli, czego dowodem, że w swej schyłkowej fazie stała się ona dybukiem nieboszczki Unii Demokratycznej i serwuje wyborcom ten sam jadowicie suicydalny przekaz: jesteśmy partią elit, partią światłych, bardziej moralnych i megaeuropejskich, stojącą ponad wami, polska islamofobiczna ciemnoto. O to wszystko mniejsza – „czekać i zobaczyć”.
Jedną z istotnych dla mnie spraw jest to, że ten upadek, który widzę w niedalekiej przyszłości nie jest – uwaga! – tym, którego oczekiwała i na który przygotowała się główna partia opozycyjna. Nie jest to wcale wieszczone po Tragedii Smoleńskiej „przebudzenie”. Nie, lemingi nie zmieniły tożsamości z pragmatyczno-modernizacyjnej na katolicko-patriotyczną. Nie pękła „skorupa sucha i plugawa” więżąca w sobie mickiewiczowską „lawę”, kościoły nie zapełniły się w znacząco większym niż wcześniej stopniu i nie wzrósł znacząco odsetek skłonnych śpiewać „Ojczyznę wolną, racz nam wrócić panie”.
Co tu gadać – dźwignią sukcesu Andrzeja Dudy nie było to, że wszyscy w nim zobaczyli człowieka Jarosława Kaczyńskiego, tylko to, że pomimo propagandowej potęgi starającej się to Polakom wcisnąć, ludzie w „za Dudą stoi Kaczyński” nie uwierzyli. Zmiana języka, przejście prezesa PiS na pozycję patrona, wystawienie na front Beaty Szydło i innych nowych twarzy, stonowanie przekazu Antoniego Macierewicza, który zaczął zwoływać konferencje nie o Smoleńsku, a o przekręcie helikopterowym – to są oczywiste przyczyny zmiany w Belwederze i odwrócenia sondażowych trendów.
PO przegrywa dlatego, że swoich – zostańmy roboczo przy tym słowie – „lemingów” zawiodła. Żadne nihil novi, jak mówił dyrektor Krzakowski: z tej samej przyczyny upadła PZPR, od której odwrócił się rozczarowany niespełnieniem aspiracji awans społeczny tamtych czasów. Wiele z problemów i niemożności „transformacji” wynikło z faktu, że również szeroko pojęty obóz „Solidarności” tych ludzi rozczarował, co otworzyło komunie drogę do wyborczych sukcesów już po zaledwie kilku latach.
Innymi słowy (tego już nie ma w mojej książce, nie expressis verbis w każdym razie) – „leming” pozostaje ważny. Nie zanikł i nie zmienił się w Polaka rymkiewiczowskiego, ani mu to w głowie. Czeka na kolejną ofertę. Sukces bądź niepowodzenie nowej władzy zależy w znacznym stopniu od tego, czy mu satysfakcjonującą ofertę przedstawi, czy nie. A PiS, który się przygotowywał na zupełnie inny mechanizm zwycięstwa, nie wydaje mi się do tej sytuacji przygotowany.
Nie będę na razie wątku rozwijał. Przedziwny zbieg okoliczności sprawił (nie ma przypadków, są tylko znaki – promocja „Pychy i Upadków” jest ich pełna, kto obejrzy relację na blogpressie, przekona się o tym na okoliczność tęczy) że tego samego dnia dotarła do mnie przesyłka od wydawnictwa wyspecjalizowanego w audiobookach ze świeżutkimi egzemplarzami dźwiękowej edycji mojego „Czasu Wrzeszczących Staruszków” z 2008 roku – książki chwilowo niedostępnej w papierze, będącej analizą przyczyn porażki poprzednich rządów PiS i sukcesu PO w roku 2007.
Przez ostatnich osiem lat PiS tych przyczyn nie rozumiał (może dopiero ostatnio – tak) ale, co bardziej brzemienne w skutki, także PO nie rozumiała przyczyn swojego sukcesu. Co więcej – pozwoliła, aby michnikowszczyzna wytłumaczyła jej te przyczyny po swojemu, zupełnie opacznie. I to właśnie jest praprzyczyną obecnego upadku.
Jeśli powie ktoś, że nie czas teraz analizować przyczyn upadku, który jeszcze nie nastąpił, to ja wyjaśnię – tu nie chodzi o żadne dzielenie skóry na niedźwiedziu. Osobiście mam tę niedźwiedzią skórę gdzieś, przez wiele lat świetnie sobie bez niej radziłem i bynajmniej nie oczekuję od nowej władzy ani marniutkiego z niej włoska. Tu już w ogóle nie chodzi o PO, po której pozostaną tylko spustoszenia, niesmak i zatruwające zapewne jeszcze długo życie publiczne toksyny pogardy i nienawiści. Lepiej już teraz zacząć się zastanawiać, co dalej, i to nie w kategoriach, kto teraz za Misia, a kto za Rysia i Zdzisia, ani też – choć to też potrzebne – które ustawy unieważnić, jakie instytucje zlikwidować i kogo postawić przed sądem najpierw, ale w kategoriach leczenia polskiego ducha i zszywania z pokłóconych plemion polactwa Narodu zdolnego się oprzeć nadchodzącym historycznym wyzwaniom (a już widać, że będą one nieliche). Wcale nie wykluczam przy tym, że pójdzie to w takim właśnie mickowiczowsko-rymkiewiczowskim kierunku jaki PiS od dawna obstawia, ale na pewno nie stanie się tak samo z siebie.
Mówiąc krótko, od wczoraj do nabycia we wszystkich dobrych księgarniach…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.