Czytam uważnie odezwy, jeremiady i treny żałobne dzisiejszych „obrońców demokracji” i jednego mi w nich brak. Bodaj cienia refleksji nad własną, powiedzmy delikatnie, nieskutecznością. Oto przecież lamentują dziś nad upadkiem demokracji ludzie, którzy przez wiele lat mieli w ręku wszystko. Masy ich słuchały jak autorytetów, zresztą nie mogły słuchać nikogo innego, bo gazety, radio i telewizje były wyłącznie w rękach tego towarzystwa. To ono decydowało, kto może stać się lubianym celebrytą, a komu przypadnie rola powszechnie wyszydzanego szwarccharakteru, kto dostanie rolę, pozytywną recenzję, program, zagraniczne stypendium, nagrodę, o kim będzie głośno jako o człowieku sukcesu, a kogo się zgnoi bądź zamilczy na śmierć. Jak to się stało, że przyszli jacyś „populiści” i po tylu latach prania ludziom mózgów po prostu wygrali wybory? Ba, żeby to byli „jacyś” populiści, żeby wyskoczyli znienacka jak Kukiz zza krzaka, ale to w siłę tak bardzo przez ten czas urósł ten właśnie odwieczny wróg, który dla salonów celem czarnej propagandy stał się już ćwierć wieku temu i był nim niemal bez chwili przerwy przez cały ten czas. Ten straszliwy Kaczyński, już na starcie debaty publicznej III RP zgodnie uznany przez wszystkich oświeconych co do jednego za obciach, dno i psychopatę, ośmieszany codziennie po stokroć, opluwany na wszystkie sposoby, nawet za pomocą opowieści, jak to był niby bity w dzieciństwie, a jego tata nim gardził i zdradzał mamę. Nie dość, że okazał się niezniszczalny, w końcu Polacy wybrali jego. A wszystkie kolejne miłości oświeconych, równie zgodnie zachwalane, okadzane, reklamowane – UD, UW, SLD, LiD – skończyły na śmietniku.
Słodko doprawdy tokuje się autorytetom o tym, jaki straszny ten PiS, słodko się im oburza, że – ach! – jak on śmiał tak strasznie powiedzieć o tym ZOMO lub najgorszego sortu zdrajcach, słodko się pławią w zachwycie nad samymi sobą, z jaką odwagą bronią demokracji, ale jakoś do głowy nie przychodzi im zadać pytania, dlaczego skutkiem ćwierćwiecza ich rządu dusz jest to, że jej trzeba bronić? Może dlatego nie chcą o to pytać, bo boją się oczywistej odpowiedzi – że są po prostu, en grosse, du… Chciałem napisać, nieudacznikami?