Lidia Lemaniak, DoRzeczy.pl: Jak ocenia Pan działania prezydenta Aleksandra Miszalskiego po ponad roku od objęcia urzędu prezydenta Krakowa?
Łukasz Gibała, radny miasta Krakowa: Trudno mi mówić o działaniach Aleksandra Miszalskiego, ponieważ mam wrażenie, że większość krakowian właściwie działań nie widzi. Widzi raczej zaniechania. Kraków jest w bardzo złej sytuacji finansowej. Jest najbardziej zadłużonym miastem w Polsce, licząc dług na mieszkańca. Władze Miasta nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu. Na razie łupią krakowian opłatami za parkowanie, komunikację czy śmieci. Do tego dochodzą idiotyczne oszczędności, które realnie przynoszą więcej szkód mieszkańcom niż zysku miejskiej kasie. Na przykład „Librus" – miasto przestało płacić za licencję na aplikację mobilną, przerzucając to na rodziców. Tłumaczą, że samorząd nie ma obowiązku finansowania dostępu do aplikacji. Swoją drogą to bardzo znaczące – dystansują się w ten sposób od mieszkańców, zapominając, od czego pochodzi słowo „samorząd". Zapominają o tym, że są przedstawicielami mieszkańców, a nie powinni być do nich w kontrze. Ograniczają pieniądze na wsparcie seniorów. Na przykład seniorzy 85+ mieli dotąd 50 godzin miesięcznie pomocy asystenckiej od pracowników społecznych, a teraz będzie to 25 godzin. W skali miasta to jakieś grosze, a dla konkretnych krakowian to generuje konkretne problemy. Równocześnie Aleksander Miszalski szerokim gestem rozdziela miejską kasę wśród swoich przyjaciół i znajomych. Krakowska epidemia kolesiostwa zaczyna być znana w całej Polsce. Aleksander Miszalski „reformuje" magistrat. Generalnie polega to na tym, że tworzy nowe stanowiska kierownicze, na których lądują ludzie, których jak informują media – może złośliwie, ale nie bez pewnej dozy prawdopodobieństwa – główną kompetencją są zdjęcia z Miszalskim z czasów jego kampanii. Na przykład zaraz po objęciu urzędu Miszalski stworzył osiem nowych departamentów. Po co? Po to, żeby mieć stanowiska dla swoich, czy po to, żeby krakowianom żyło się lepiej? Aleksander Miszalski jest właśnie w Stanach Zjednoczonych, z jego mediów społecznościowych wiemy, że spotkał się tam z Konsulem RP w Nowym Jorku. Z kolei z mediów społecznościowych ambasady w Waszyngtonie wiemy, że spotkał się z Bogdanem Klichem. Ze zdjęć można wnioskować, że poleciał tam w większej grupie. Przez całe lato krakowianie narzekali, że nie napełniono sadzawki w parku Jordana. Dlaczego nie napełniono? Z oszczędności. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że wycieczka do Stanów była droższa. Co więcej z Bogdanem Klichem można się przecież spotkać w Krakowie. Właśnie tyle z działań Miszalskiego widzą krakowianie. Widzą, że żyje on w zupełnym oderwaniu od ich problemów.
Coraz więcej słychać o grupowych zwolnieniach w Krakowie...
To bardzo poważny problem, ponad 100 tys. krakowian pracuje w korporacyjnych centrach usług wspólnych, czy w IT. Tam się zwykle dobrze zarabia, ci ludzie pieniądze inwestują w mieście, wydają je tu na różne usługi. Tymczasem kolejne firmy ogłaszają zwolnienia. Mowa jest o tysiącach ludzi. Kiedy oni stracą pracę, ucierpi całe miasto. Gdyż nie chodzi tylko o nich, chodzi też o wszystkich, którzy ich obsługują, wożą, karmią, sprzedają im różne rzeczy, uczą ich dzieci... Ci wszyscy ludzie płacą w Krakowie podatki. Wygląda to naprawdę niepokojąco, a Aleksander Miszalski zachowuje się, jakby ten problem go nie dotyczył.
Ale co władze miasta mogą z tym zrobić? Przecież to skutek ogólnoświatowych trendów. Czy to raczej nie są kompetencje rządu?
Tak. Ale... Bycie prezydentem wielkiego miasta nie sprowadza się wyłącznie do przecinania wstęg, składania wieńców, czy zwiedzania świata w ramach roboczych wizyt. Jeżeli pojawia się kryzys, który dotyka mieszkańców miasta, prezydent powinien stawać na głowie, by tę dotkliwość zmniejszyć. Że to są kompetencje rządu? Aleksander Miszalski jest szefem struktur Platformy Obywatelskiej w Małopolsce, czyli jednym z grupy najważniejszych polityków tej partii. Premier Tusk popierał jego kandydaturę. Przyjechał tu specjalnie w tym celu. Minister finansów też jest z Krakowa. Miszalski powinien u nich antyszambrować. Powinni razem szukać sposobu, by ten kryzys zażegnać. A prawda jest taka, że potrafi być skuteczny. W COVID-zie walczył o branżę hotelarską. Był posłem, składał interpelacje, grzmiał z trybuny. Walczył na tyle skutecznie, że jego własne firmy dostały od rządu Morawieckiego kilkanaście milionów złotych.
Gdyby miał Pan wskazać jakiś największy sukces prezydenta Krakowa, to co by to było?
Występ w filmie „Vinci 2". Kosztowało to krakowian trochę zdrowia, bo ekipa zablokowała pół miasta, do tego jeszcze urządziła kanonadę w środku nocy. Ale Aleksander Miszalski występuje w filmie jako Aleksander Miszalski, obok Ryszarda Petru. Wiem, że sarkazm w mediach się słabo sprzedaje, ale nie mogę sobie darować. Aleksander Miszalski zrobił wiele, by Kraków spopularyzować, skutecznie, choć rodzi się pytanie, czy w sposób, o jakim marzą krakowianie. Cała Polska oglądała wyprodukowany przez niego film, na którym podryguje do wulgarnej piosenki na dachu magistratu.
Podejrzewam, że porażek jest jednak więcej niż sukcesów, ale te największe to?
Dużo rozmawiam z mieszkańcami Krakowa. Dojmujące jest poczucie beznadziei. Największą porażką Miszalskiego jest to, że coraz częściej słyszę głosy ludzi, którzy zaczęli rozważać emigrację z Krakowa. Kraków spadł na ostatnie miejsce w rankingu Business Insidera, badającym jakość życia w dużych miastach. Na ostatnie miejsce. A co robi Miszalski? Podryguje na dachu. Tyle ma do zaoferowania mieszkańcom. No i jeszcze jeden problem – Aleksander Miszalski nie potrafi przyjmować żadnej krytyki. Mamy tu do czynienia z ciekawą psychologicznie fiksacją pana Miszalskiego na moim punkcie. Każda forma krytyki działań obecnego prezydenta powoduje histeryczny atak na moją osobę. Mnie to nic specjalnego nie robi, zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Ale zaczyna to dotykać też innych ludzi. Dziennikarze z „Rynku Krowoderskiego” w ramach happeningu, który miał pokazać dotykającą magistrat epidemię kolesiostwa, rozpylili tam odświeżacz powietrza. Zostało to nazwane terrorystycznym wręcz atakiem z użyciem drażniącej substancji. Miszalski – w podobny sposób jak jego partyjni koledzy z Warszawy – każdą informację o krakowskich problemach nazywa dezinformacją bądź hejtem. Władza, zwłaszcza samorządowa, nie może być głucha na krytykę, ale przede wszystkim nie powinna na nią reagować agresją.
Niedawno prezydent Miszalski ogłosił, że pierwsza linia metra w Krakowie powstanie za 10 lat. Naprawdę aż tyle musi to trwać w jednym z największych miast w Polsce?
Jak wiemy od jednego z posłów rządzącej koalicji: obiecać można wszystko. Na przykład metro bez jego finansowania. Metro ma kosztować 15 miliardów, a Kraków, dzisiaj – bo nie wiadomo, co będzie w przyszłości – ma na inwestycje niecały miliard rocznie. Przy gigantycznym zadłużeniu trudno to by było wziąć na to kredyt. Rafał Komarewicz, poseł Polski 2050, zapytał w interpelacji, czy rząd przewiduje finansowanie budowy krakowskiego metra. Nie przewiduje. Więc skąd pieniądze? Nie wiadomo... Zresztą zaprezentowana trasa jest inna niż ta, którą od miesięcy procedują urzędnicy w Oświęcimiu. Ci, którzy mają wydać decyzję środowiskową. Więc ich praca będzie się musiała zacząć od nowa. To wszystko wygląda na gonienie, a nie łapanie króliczka. Zresztą słychać w Krakowie głosy, że Aleksander Miszalski przestraszył się plotek o referendum i postanowił uciec do przodu. Robi to w swoim stylu.
Uważa Pan, że referendum dotyczące odwołania prezydenta Krakowa to dobry pomysł? Czy znalazłby poparcie wśród mieszkańców?
Pyta mnie pani, czy uważam, że Aleksander Miszalski powinien przestać był prezydentem Krakowa? Tak, uważam, że powinien przestać. Tak, uważam, że krakowianie zasługują na kogoś lepszego na tym stanowisku. Kraków stać na więcej.
Czytaj też:
Dziennikarz wykrył nową aferę PO. "Ustalają, jak robić w balona mieszkańców"Czytaj też:
"Skandaliczny incydent". Ktoś rozpylił drażniącą substancję w Urzędzie Miasta
