W dzisiejszym wydaniu "GW" dziennikarze opisują nieudaną kampanię KE, zwracając uwagę na brak organizacji pomiędzy koalicjantami i małą aktywność kandydujących polityków.
„Jest takie powiedzenie, że dobrą kampanię poznaje się po stanie butów. Jeśli znoszone, jest dobrze. Ale coś było bardzo nie tak – mówi nam poseł PO. – Ci, którzy nie oglądali się na partię i sami sobie robili kampanię, na tym zyskali. Trzeba jeździć po powiatach, wysłuchiwać narzekań, czasami i chamskich, ale przełknąć dumę i przybić piątkę" – czytamy w „GW”.
Jak opisują dalej dziennikarze, za kampanię KE do Parlamentu Europejskiego odpowiadali Marcin Kierwiński z PO, wspierany przez Cezarego Tomczyka, Roberta Tyszkiewicza, Sławomira Nitrasa, Mariusza Witczaka i Piotra Borysa (bliski współpracownik Grzegorza Schetyny). "Ta sama ekipa pracowała przy nieudanej reelekcji Bronisława Komorowskiego w 2015 r. – Nigdzie na świecie nie jest tak, że przegrana ekipa piarowców może wygrać wybory – dodaje polityk ze ścisłego otoczenia Schetyny” – piszą dalej dziennikarze.
Przypomnijmy, że w wyborach do europarlamentu PiS zdobył 45,38 proc., Koalicja Europejska – 38,47 proc., a Wiosna Roberta Biedronia – 6,06 proc. Poniżej progu wyborczego znalazły się: Konfederacja (4,55 proc.), Kukiz'15 (3,69 proc.) oraz Lewica Razem (1,24 proc.).
Czytaj też:
"PiS wygrywa o włos". Jarosław Kurski komentuje okładkę "Gazety Wyborczej"