Andrzej Duda, przemawiając podczas wizyty w Białym Domu, chwalił polskie bohaterstwo czasów II wojny światowej. Przy okazji stwierdził, że „Rosjanie nie byli tak mężni”. Niezależnie od słusznej niechęci do agresywnej i zbrodniczej polityki ZSRS, odbieranie czerwonoarmistom odwagi jest zwyczajnie niesprawiedliwe i ahistoryczne. Rosjanie nie tylko mordowali „swoich”, nie tylko napadali na sąsiadów, ale też sami ginęli milionami na froncie i jego zapleczu (ginąc choćby z rąk oddziałów zaporowych NKWD…). Nic więc dziwnego, że kontrowersyjna wypowiedź polskiego prezydenta nie spodobała się w Rosji. Tyle że, jak to zwykle bywa, reakcja ze wschodu była nieadekwatna. Andriej Sidorczik na łamach poczytnych „Argumentów i Faktów” napisał zmanipulowany, jeszcze bardziej ahistoryczny paszkwil antypolski w duchu najgorszych czasów sowieckiej propagandy. A tak naprawdę powtórzył po raz 1941 dobrze znane tezy moskiewskich polonofobów.
Sidorczik zakpił z polskiego męstwa. W jego opinii mówienie o odwadze nie przystoi przedstawicielowi państwa, które „w okresie II wojny światowej praktycznie przestało istnieć, stając się kontrolowanym przez III Rzeszę terytorium pod nazwą Generalne Gubernatorstwo”. Oczywiście, rosyjski „publicysta” nie wspomniał, że II Rzeczpospolita „przestała istnieć” w efekcie niemiecko-sowieckiego podboju, a sporą część jej ziem przywłaszczyła sobie Moskwa. W odniesieniu wydarzeń z 17 września Sidorczik używa typowego prosowieckiego eufemizmu, nazywając agresję Armii Czerwonej „wkroczeniem na tereny Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi” po tym, jak już „Polska przestała istnieć”, a polskie władze „tchórzliwie uciekły do Rumunii”. Ani słowem nie wspomina o tajnym protokole paktu Ribbentrop-Mołotow. W jego alternatywnej (ale powszechnej wśród komentatorów rosyjskich) wizji „historii” to Polska pierwsza sprzymierzyła się z III Rzeszą. Polsko-niemiecki pakt o nieagresji z 1934 r. (a więc z czasu, gdy jeszcze Niemcy pod wodzą NSDAP nie zaczęły ekspansji) nazywa kłamliwie „znanym pod nazwą pakt Piłsudski-Hitler”. Oczywiście, przez klawiaturę nie przeszłoby mu określenie „pakt Stalin-Hitler” w odniesieniu do porozumienia z 23 sierpnia 1939. Rzecz jasna, Polska, zajmując Zaolzie w 1938 r. była „sojusznikiem III Rzeszy” (mimo, że żadnego porozumienia między Warszawą nie było), a ZSRS rok później tylko „zajął Zachodnią Ukrainę i Zachodnią Białoruś”.
Sidorczik nazywa Andersa dezerterem. Rzeczywiście, rezygnując z walki na froncie wschodnim, polska armia dała Rosjanom powody do krytyki i oskarżeń o niechęć do „wyzwalania ziem polskich”. Sidorczik pomija jednak fakt, że Andres, rezygnując z „najkrótszej (ale z pewnością bardzo trudnej) drogi do kraju”, zasłużył się w walkach z III Rzeszą na innych, nie mniej ważnych dla pokonania Hitlera, frontach. Jako przykład godny naśladowania rosyjski „publicysta” podaje armię Berlinga. Opluwa też Polskie Państwo Podziemne, nazywając Armię Krajową „armią, której nie było”. Pisze tak, jakby AK w ramach akcji „Burza” nie pomagała Armii Czerwonej wypierać Niemców z dawnych Kresów Wschodnich… Dowódców Powstania Warszawskiego krytykuje za to, że decyzji o wybuchu nie skonsultowali ze Stalinem. Powtarza też fałszywą wersję zdarzeń, w myśl której Sowieci nie tyle pozostawili stolicę Polski na pożarcie Hitlerowi, co akurat niedługo bo rozpoczęciu walk w Warszawie – jakiś fenomenalny przypadek, że właśnie wtedy! – z przyczyn logistycznych byli zmuszeni do wyhamowania ofensywy.
Sidorczik sugeruje Polakom, by zamiast czcić pamięć gen. Bora-Komorowskiego, dowódcy AK, powinni wychwalać pod niebiosa innego swojego rodaka… Konstantina Rokossowskiego, marszałka Armii Czerwonej. A więc tego, który z ofensywą na linii Wisły się zatrzymał, pozwalając na rzeź stolicy… Powtarza też bzdurę o „wyzwoleniu” Warszawy przez Armię Czerwoną 17 stycznia 1945 r. Pomijając już to, co politycznie dla Polski oznaczało przyjście Armii Czerwonej, 17 stycznia 1945 r. jej żołnierze bez walki wkroczyli do zrujnowanego miasta. Zrujnowanego na rozkaz Hitlera, przy biernej akceptacji ze strony Stalina. „Dziś Polską rządzą spadkobiercy i zwolennicy tych, którzy uciekli do Rumunii we wrześniu 1939, spadkobiercy i zwolennicy tych, którzy wyjechali „wyzwalać Polskę” do Iranu, spadkobiercy i zwolennicy tych, którzy w sierpniu 1944 r. rozpętali awanturę w Warszawie. I właśnie oni burzą pomniki bohaterów („bohaterów”, czyli żołnierzy Armii Czerwonej – red.)” – podsumowuje Sidroczik.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.