Kilka rzeczy w całej awanturze nie daje się nie zauważyć – i myślę, że dla przeciętnego Polaka będą to sprawy decydujące o ocenia zdarzenia.
Po pierwsze – absurdalność użytego do rozróby pretekstu. Najpierw jako powód do „nadzwyczajnego wzmożenia” opozycja podawała „sejmową cenzurę”. Potem wykluczenie z obrad posła Szczerby. Potem rzekome niewpuszczanie posłów opozycji do sali kolumnowej, gdzie wobec obstrukcji marszałek przeniósł obrady. Teraz powodem do proklamowania rewolucji będzie niezgodne z procedurami uchwalenie budżetu. Nawet, jeśli na tym się skończy i nie dojdą kolejne hasła (a pojawiają się i znikają coraz to nowe, łatwe zresztą do zdemaskowania jako kłamstewka – zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Polską, „moralna delegitymizacja” poprzez użycie gazu łzawiącego etc.) to każdy z tych pretekstów jest słaby, a ich nadmiar jeszcze je wzajemnie osłabia.
Restrykcje wymyślone przeciw dziennikarzom przez marszałka Kuchcińskiego są może przesadne, ale nazywanie ich „cenzurą” i ukrywaniem tego co się dzieje w Sejmie przed obywatelami czy łamaniem konstytucji to oczywisty idiotyzm. We wszystkich zachodnich parlamentach są wyznaczone strefy dla dziennikarzy i ograniczenia liczby akredytacji. To polski Sejm, w którym wystarczyło pokazać dowolną legitymacje prasową – choćby „Pudelka” czy „Wędkarza Nadbiebrzańskiego” – żeby dostać akredytację, z którą można łazić po całym parlamencie i zaglądać w każdy kąt, był pod tym względem wyjątkiem.
Poza tym jest oczywistym kłamstwem straszenie „utajnieniem obrad”. Utajnione mogą być (znowu powtórzę, wzorem zachodnim) scenki typu „bose stopy posłanki na oparciu sejmowego fotela”, bo tego zapewne nie obejmą kamery transmitujące obrady na strimie i w TVP Parlament. Natomiast w dostępie do politycznego „kontentu” nowe przepisy wiele nie zmieniają.
Po drugie – zdecydowanie przesadna agresywność opozycji, z której przebija wyraźna desperacja i brak pomysłów. Nie od dziś wiemy, że KOD we współpracy z TVN 24 jest w Warszawie w stanie skrzyknąć kilka, nawet do dwudziestu czy trzydziestu ludzi pod jakimkolwiek pretekstem, po prostu pod hasłem „precz z PiS”. Ale ściągnięcie większej liczby wymaga już przedstawienia ludziom jakiegoś innego powodu (choćby kłamliwego – „zabiorą kobietom badania i będą wsadzać do więzień za poronienie”), przekonania ich, że istotnie dzieje się coś, co im zagraża. Ostatni rok pokazał, że dość bezceremonialne wyrywanie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego spod wpływu PO takiego potencjału nie ma. Zamknięcie sejmowych korytarzy dla tabloidów, wykluczenie z obrad posła, zachowującego się jak naćpany i w oczywisty sposób prowadzącego obstrukcję czy wątpliwości proceduralne co do sposobu przyjęcia budżetu, skoro i tak wiadomo, że zostanie on przyjęty, bo PiS ma odpowiednią większość są pretekstem do rewolty nieskończenie słabszym.
Z tego wynika – po trzecie – że opozycja właściwie nie ma przed sobą żadnej perspektywy, poza narobieniem przed świętami dymu i smrodu. Zablokowanie sali obrad i włączenie się w blokowanie wejść i wjazdów do parlamentu było odpaleniem ostatniej już, atomowej bomby. Żądanie skrócenia kadencji i nowych wyborów – postulatem ostatecznym. Eskalowanie draki nie prowadzi do niczego. Tłumy porównywalne choćby z Marszem Niepodległosci (a i on dalece by nie wystarczył do siłowego przejęcia władzy) na ulice nie wyjdą, nawet jeśli na zew PO, Nowoczesnej i KOD ich najzajadlejsi zwolennicy ruszą masowo do Warszawy. Przeforsować nowych wyborów nie ma prawnej ani fizycznej możliwości. Europa czołgów nie przyśle ani sankcji nie nałoży – oczywiście, chętnie będzie pokazywać scenki rodzajowe z Polski, ale, umówmy się, nie pokaże niczego, co by robiło wrażenie w porównaniu z nie tak przecież rzadkimi zamieszkami w zachodnich stolicach, a zwłaszcza na ich przedmieściach, nawet jeśli nie jeden, a dziesięciu kodomitów ułoży na ulicy z pantomimą włoskiego piłkarza. Zresztą jeśli już zechce się tam ktoś ekscytować próbami unieważnienia wyniku wyborów uliczną rozróbą, to raczej oglądać będzie scenki z inauguracji Trumpa.
Mówiąc krótko, PO z Nowoczesną i lewicowym drobiazgiem raźno maszerują do ściany, a może już do niej doszli – i będą tam mogli tylko dreptać, powtarzając to samo, co bez widocznego rezultatu powtarzają od ponad roku.
Tymczasem akcja rodzi przecież reakcję. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że Polacy dymu, zwłaszcza bezsensowego, nie lubią. Wyjąwszy dość wąskie grupy, których interesy są demontowaniem okrągłostołowego układu realnie zagrożone, celebrytów, zlewicowane salony i ludzi psychicznie nadpobudliwych, w Polsce nie ma żadnego potencjału na rewolucję. Przez ostatni rok PiS nie zrobił nic, by pozyskać dla siebie milczącą większość, co było jego wielkim błędem, nawet ją zrażał – i oto tę milczącą większość PO z Nowoczesną właśnie same do niego naganiają.
Co widzi dziś Polak, jeśli oderwie się od świątecznych przygotowań i zerknie w telewizor? Że PiS jaki jest taki jest, ale ma rację, że ten cały KOD to czyste awanturnictwo, a PO i Nowoczesna nie są poważną opozycją. Poza stawianiem PiS przed jakimiś trybunałami nie mają do zaproponowania nic. Prezydent, najlepiej oceniany z polskich polityków, i pani premier, taka sympatyczna, coś tam robią – a Schetyna z Petru narobiliby tylko dymu, smrodu i draki. A kto chce dymu, draki i niepewności, kiedy sprawy idą nie najgorzej, a w wypadku obdarowanych nowymi świadczeniami, lepiej niż kiedykolwiek?
Wczorajsza i dzisiejsza burda ostatecznie odwraca narracje ośmiu lat rządów Tuska, kiedy to PO kojarzyło się ogółowi ze spokojem, bezpieczeństwem i przewidywalnością – a PiS z awanturą i niepewnością. Przy charakterze i ustalonym od dziesięcioleci modus operandi Jarosława Kaczyńskiego odwrócenie tego wizerunku wydawało się niemożliwe. A jednak!
Jeśli opozycja nie jest częścią jakiegoś większego, przemyślanego planu „wojny hybrydowej” z udziałem sił zewnętrznych – a to wydaje mi się nieprawdopodobne – to jej dzisiejsze zachowanie można porównać tylko z obozowym „rzuceniem się na druty”. Choć trzeba okazać trochę cierpliwości, by stało się to oczywiste.