Kot Schrödingera Zjednoczonej Prawicy
  • Antoni TrzmielAutor:Antoni Trzmiel

Kot Schrödingera Zjednoczonej Prawicy

Dodano: 
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, prezes Porozumienia Jarosław Gowin oraz prezes Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro podczas oświadczenia dla mediów dot. podpisania umowy koalicyjnej Zjednoczonej Prawicy,
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, prezes Porozumienia Jarosław Gowin oraz prezes Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro podczas oświadczenia dla mediów dot. podpisania umowy koalicyjnej Zjednoczonej Prawicy,Źródło:PAP / Radek Pietruszka
Jak każe zdrowy rozsądek, biedne kocisko szczelnie zamknięte z trucizną i materiałem promieniotwórczym, w danej chwili jest albo martwe albo żywe.

Proste: Albo albo. Tertium non datur. Wszyscy wiedzą, że Schrödinger w 1935 r. pokazał, że na gruncie teorii kwantowej ów kot, iż jest w superpozycji, jest zarazem żywy jak i martwy. Naraz. Dopóki tego nie sprawdzimy.

Kot Schrödingera był eksperymentem myślowym – pokazującym w makro skali, co się dzieje w mikrokosmosie atomów. Podkreślmy – w skali makro realnie nie działa. I dobrze, że żaden kot nie ucierpiał. Źle, że część polityków Zjednoczonej Prawicy chce utrzymywać ją właśnie w superpozycji – że są w koalicji i zarazem nie są. Moim zdaniem suweren powie im, co o tym myśli szybciej, niż im się wydaje.

Reakcja atomowa

Ten stan nie-bycia, będąc w koalicji, rozgrywa się na razie na mikro poziomie – jakieś niezbyt ważne głosowanie, jakieś dziwne materiały, fruwające na Twitterze zdjęcia-ulotki z Donaldem Tuskiem sprzed lat – jednym słowem: twitterowa bańka bez większego znaczenia. Do czasu, gdy z tych atomów nie urodzi się reakcja jądrowa. I nie udawajmy – nie będzie inna niż rozpad. A to będzie druzgocące nie tylko dla tych, którzy bawią się takimi atomami jak zapałkami.

Wyborcy oczekują, że to będzie działać. I to ma działać, a nie dzielić włos czy stołki. Musi. Zwłaszcza teraz. To moment, w którym liczy się sprawność. W którym na powiadomienia na telefonie patrzymy ze śmiertelną powagą by zobaczyć, czy te porażające liczby za sprawą aplikacji Stop Covid ProteGo Save nie dotyczą przypadkiem nas samych. Sytuacja, w której reagując na ten sam dźwięk widzimy powiadomienie aplikacji "Gazety Wyborczej" o kłótni na prawicy, budzi coś więcej niż niesmak tych, którzy pamiętają 1993 r. – kłótnie i konwenty świętej Katarzyny, a nawet – jak punktował red. Karnowski – AWS-UW.

Zwłaszcza, że to taki moment, który konfrontuje tezy zajadłych antypisowców, które od lat powtarzali święcie w nie wierząc, z rzeczywistością "państwa PiS". Przykłady ex-ministra Waldemara Kuczyńskiego czy politycznego reportera "Faktów", którzy wobec własnego doświadczenia mają odwagę oberwać za pochwalenie organizacji tymczasowego Szpitala Narodowego, są nazbyt wymowne. Rozumiem, że wyzwiska ze strony kiboli twitterowej opozycji ośmiu gwiazdek mają ich świadectwo zagłuszyć, ale nie rozumiem, czemu przykrywają to niektórzy politycy Zjednoczonej Prawicy.

A przecież takie atomy Szawłów choćby przez moment będących Pawłami, są dla niej więcej warte niż kolejne demaskacje, bo psują soki z buraka. Stąd wściekłość.

Zwłaszcza, że w zasadniczej sprawie Nowego Ładu wykonano dwa dobre ruchy – opracowano go i… przełożono jego prezentację. Bo teraz mamy trzecią falę. Ludzie, policjanci, sklepowe, sąsiedzi, czyiś ukochani dziadkowie naprawdę umierają. I tylko to jest ważne. Tylko to.

Lekcje z politycznej przeszłości

Oczywiście, gros z nas wraz z ukłuciem szczepionki poczuje, że już po strachu. I wybuchną w nas inne rzeczy, niczym wiosna w tych dniach, a dzisiejsza realna trwoga będzie mglista jak zeszłoroczny śnieg.

Zapowiedź Nowego Ładu – nawet trzydziestu tysięcy złotych kwoty wolnej, jeśli nie zostanie popsuta – to rewolucja dla emerytów i najmniej zarabiających. Zarazem nie penalizuje tych, którzy próbują być klasą średnią. Tylko takie połączenie, uwzględniające lawinowo rosnące aspiracje Polaków, może uchronić Zjednoczoną Prawicę przed losem Winstona Churchilla, który dokonał prawie niemożliwego – uchronił Wielką Brytanię przed najgorszym, ale przegrał wybory.

Skoro możliwe jest ponowne zwycięstwo – czemu część Zjednoczonej Prawicy coraz bardziej nakręca się na churchillowskie stopniowanie: wróg, śmiertelny wróg, kolega partyjny? To droga donikąd.

Polacy nie chcą dzielić politycznego włosa na czworo i czując łatwość w zacinaniu się systemu politycznego, rozliczają go gromadnie. Jak w małżeństwie – nie liczy się, kto ma kilogram więcej, tylko całokształt. Stąd im dalej od PRL, tym bardziej wielkie wyborcze kumulacje są jednoznacznie rozstrzygane: 2005 – "za" Kaczyńskimi, 2007 (i w konsekwencji 2010, 2011) – "przeciw" Kaczyńskiemu, 2015 (i konsekwentnie – 2019, 2020) – "za".

Fakt, że to tak proste, powoduje kłopoty. Opozycja przegrywa sama ze sobą. Bo przegrawszy ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim Donald Tusk wygrał z Włodzimierzem Cimoszewiczem casting na bycie anty-Kaczyńskim – jak widać po dziś dzień. Mimo, że dorosło już pokolenie wówczas zrodzone, zwasalizował sobie lewicę. Tyle, że Tusk swoją figurę sam zdjął z szachownicy w 2014 r. i mimo marzeń od lat pielęgnowanych na opozycji o blitzkriegu z PiS-em jak w latach 2005-2007, nic go nie zapowiada.

Najboleśniej przekonał się o tym Ikar Trzaskowski. Polska jest już inna. Zjednoczenie Antykaczystowskie już nie wystarczy, figura Wałęsy już nie działa, doktor Ewa Kopacz nie zbuduje już swojej rozdając herbatki strajkującym pielęgniarkom, a przede wszystkim… dziś nowym Tuskiem może być każdy. Wszyscy prawie są nim, co znaczy, że nie ma nikogo. Wczoraj była to "prawdziwa prezydent", później Rafał Trzaskowski, dziś Szymon Hołownia, jutro może być koń (jak to w rzymskim senacie), byle na złość Kaczyńskiemu – lepiej odmrozić sobie uszy nawet… na Zanzibarze.

Symbolem opozycji, nie tylko dla pisowców, ale i jej wyborców staje się poseł na Sejm Rzeczpospolitej Jagna Marczułajtis-Walczak, która właśnie w tym czasie publicznie rozkminia, czy gwiazdowy synonim wulgarnego stosunku do PiS został ocenzurowany w amerykańskim "lewackim" komunikatorze.

twitter

Dyskomfort z taką opozycją czują nawet ci, którzy na coraz liczniejszych w kraju "nowych wilanowach" sami wywieszają błyskawice i ***** ***.

Zwłaszcza, że Borys Budka nie ma talentu Donalda Tuska i Grzegorza Schetyny i broniąc sensu swego istnienia w polityce błaga o "pięciu sprawiedliwych" (pardon, już sześciu). Sam nie ma takiej politycznej odwagi, jak wówczas Tusk i Schetyna, by iść na przyspieszone wybory (bo nawet jak wygra, to przegra, bo będzie musiał dzielić się z Hołownią, który nawet jak przegra to wygra, bo powiększy możliwości działania).

Stąd duet Budka&Trzaskowski przyjmują dziś plan Giertycha z 2007 r. – rząd techniczny: Wszyscy przeciwko PiS. By rozkułaczyć Daniela Obajtka może to wystarczy (ciekawe co na to TSUE), ale by rządzić koalicją od Korwina po Zandberga, od Gowina po Hołownie przez Kosiniaka, już nie. I na wybory może być za mało. Po rządach opozycji pokonać sprawny duet Kaczyński – Morawiecki będzie bardzo trudno. A jakiś rok w opozycji to dla nich plan wymarzony – pozwala przesunąć zainteresowanie na Budkę et consortes, wygładza wcale niemałe niedociągnięcia ich rządów, pozwala porządkować własne zaplecze. Żyć, nie umierać.

Kaczyńscy pokazali w III RP nieraz, że umieją wracać w wielkim, wyborczym stylu. Przy dzisiejszych wiatrach na opozycji, ich rządy umożliwiłyby prawdziwy "Budapeszt w Warszawie" – wszak Orban zaczął od zmiany Konstytucji.

Wnioski

Nieodżałowany Wiesław Dymny w Piwnicy pod Baranami żartował, że są dwa plemiona – semickie i antysemickie. Trzymając się metafory – o zwycięstwie wyborczym między "kaczystami" a "antykaczystami" wcale nie zdecydują ich emocje, ale wciąż silnie obecny w nas zdrowy rozsądek (a to on nadaje sens demokracji). Zaczyna wybijać na społeczną powierzchnie wewnętrzna wojna, w której pewne atomy Zjednoczonej Prawicy zaczynają go tracić. Na to im Jarosław Kaczyński nie może pozwolić.

Zwłaszcza teraz, gdy polska polityka przypomina mecz tenisowy. Podkreślmy – deblowy. Drużyna przeciwna miast punktować władze, jest tak rozgorączkowana mało sportowymi emocjami ***** ***, że rozgrywa piłkę… tylko na swojej połowie i to przeciwko sobie, nie próbując nawet serwować na drugą stronę.

Jeśli tak, to Panie i Panowie Posłowie Zjednoczonej Prawicy, czy na swojej połówce kortu naprawdę warto robić to samo? Zwłaszcza, że takie niesportowe zachowanie nie przystoi, gdy nosi się koszulkę z Orłem Białym na piersiach. My, zwykli Polacy na trybunach, jesteśmy na to nader wyczuleni.

A takie, wciąż w mikroskali, ale coraz częściej, się wam zdarza. Dlatego Józef Orzeł mówi w tym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy” Karolowi Gacowi, że opozycja po raz pierwszy czuje, że może wygrać. Gra bowiem, tak jak sobie pozwalacie… między sobą. Przegrać z nimi możecie wyłącznie przegrywając między sobą.

Antoni Trzmiel jest dziennikarzem portalu DoRzeczy.pl, Telewizji Polskiej, Polskiego Radio, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.

Czytaj też:
Orzeł: Mamy pękający obóz władzy oraz zjednoczoną opozycję

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także