Ks. prof. Bortkiewicz: Uosobienie czegoś bezprecedensowego. Miłość silniejsza od śmierci

Ks. prof. Bortkiewicz: Uosobienie czegoś bezprecedensowego. Miłość silniejsza od śmierci

Dodano: 
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz Źródło: PAP / Tytus Żmijewski
To jest uobecnienie wydarzenia absolutnie bezprecedensowego i unikalnego. Nie ma i nie było czegoś porównywalnego ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Można powiedzieć, że tamto wydarzenie sprzed dwóch tysięcy lat jest złamaniem logiki i porządku tego świata – miłość okazuje się silniejsza od śmierci – mówi portalowi DoRzeczy.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz.

Przeżywamy czas Triduum Paschalnego i Wielkiej Nocy. Jaki jest wymiar tych świąt? Jakie jest też znaczenie tych wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat?

Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: To jest uobecnienie wydarzenia absolutnie bezprecedensowego i unikalnego. Nie ma i nie było czegoś porównywalnego ze zmartwychwstaniem Chrystusa. Można powiedzieć, że tamto wydarzenie sprzed dwóch tysięcy lat jest złamaniem logiki i porządku tego świata – miłość okazuje się silniejsza od śmierci. Dla chrześcijan to wydarzenie stało się zainicjowaniem ich tożsamości, ich wiary. Wierzymy, że istota zdarzenia sprzed dwóch tysięcy lat uobecnia się, urzeczywistnia w chwili obecnej Chrystus znów zmartwychwstaje i objawia moc swojego życia. To jest zdecydowanie coś więcej niż upamiętnianie pamięci, czy wspominanie wielkiego wydarzenia.

Dla chrześcijan sprawa jest oczywista, Jezus umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał. Jednak nawet dla niewierzących istotny powinien być chyba ludzki element jego cierpienia: jego osamotnienie, zdrada Judasza, który był przyjacielem, a Go sprzedał, zaparcie się Piotra, potem niedowiarstwo Tomasza, tchórzostwo Apostołów. Czego uczy to nas, jako wierzących? Czy już w ogólnoludzkim wymiarze nie powinno się o tym aspekcie mówić częściej, bo jeszcze tu dochodzą takie kwestie jak psychologia tłumu, który witał, potem chciał ukrzyżować, wolał zbrodniarza niż kaznodzieję, proroka?

Pozwolę sobie zażartować, że prowokujecie mnie państwo do krótkich rekolekcji. Rzeczywiście w pełni się zgadzam z tym, że wydarzenia z Jerozolimy tamtych dni są niezwykle pojemne. Kiedy zastanawiamy się nad psychologią tłumu, kiedy zastanawiamy się nad wręcz niemożliwością przejścia w krótkim czasie od entuzjazmu hosanna do nienawiści ukrzyżuj Go, możemy jednak dzisiaj spróbować porównać te nastroje chociażby z bardzo bolesnymi wydarzeniami z jesieni ubiegłego roku. Ks. prof. Jerzy Szymik swoim znakomitym felietonie w „Gościu Niedzielnym” pisał o tym, co przeżywał pod katedrą katowicką, gdy pod napisem na katedrze Soli Deo honor et gloria, umieszczony był napis banner ze znanym wulgaryzmem Wy********ć. To było także przejście od „hosanna” do „ukrzyżuj Go”. Doświadczenie zdrady Judasza, człowieka tak bardzo zaufanego, w którego ręce powierzył Pan Jezus swój los i los apostołów, zaparcie się Piotra, który miał być opoką a stchórzył przed kobietą, służącą, na dziedzińcu arcykapłana… Jak tutaj nie zmagać się ze skojarzeniami, które dotyczą kryzysów w Kościele, sprzeniewierzania się przez ludzi tak blisko obcujących z Bogiem Jego przykazaniom? Tak, jestem głęboko przekonany, że wydarzenia Wielkiego Tygodnia mogą stanowić niezwykle ważną inspirację dla refleksji zarówno ludzi wierzących, jak i niewierzących. Dla każdego, kto jest zainteresowany powagą ludzkiego życia, pytaniem o jego sens.

Przechodząc do czasów nam bliższych. W okresie PRL uczestnictwo w liturgii, przywiązanie do tradycji było często deklaracją polityczną, znakiem sprzeciwu. Potem przez lata święta były często pewnym przyzwyczajeniem, mówiło się nawet o „katolikach kulturowych”. Święta wiele osób traktowało jako rytuał, do tego zakupy, spotkanie z bliskimi. Teraz, już drugi rok z rzędu przeżywanie świąt jest utrudnione. Czy czas ten będzie, jak twierdzą niektórzy, początkiem laicyzacji i masowego odchodzenia od wiary, czy przeciwnie, stanowi pewną szansę na pogłębienie duchowości?

Myślę, że nie sposób odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Na podstawie tego, co dzisiaj można zaobserwować sądzę, że można mówić o jednym i drugim procesie. Oczywiście, niekwestionowany jest kryzys w Kościele spowodowany różnymi czynnikami. Pomijając najgłębsze i najistotniejsze źródła tego kryzysu, o których wspomniałem przed chwilą, obecny czas pandemii, nałożonych rygorów epidemicznych, co przekłada się na ograniczenia i utrudnienia w dostępie do korzystania z sakramentów, niewątpliwie prowokuje jakąś część wierzących do zaniechania praktyk religijnych.

Jednak z drugiej strony, można zaobserwować ożywienie i pogłębienie głodu i tęsknoty za Eucharystią. Nawet dyskusje na temat tego, czy przyjmować komunię na rękę czy do ust, świadczą w gruncie rzeczy o zainteresowaniu tematem świętości Eucharystii. To oczywiście temat na dłuższą refleksję, ale jestem jednoznacznie wręcz przekonany, że choć Kościół wyjdzie z tej doby pandemii zmieniony, to w dużej mierze wyjdzie uszlachetniony i uświęcony.

Jak powinniśmy przeżywać święta w sytuacji, gdy niektórzy z przyczyn zdrowotnych nie mogą wychodzić z domu, nie mają możliwości uczestniczenia w liturgii, skoro msza przez środki przekazu nie jest, co podkreślili biskupi, realnym uczestnictwem w liturgii?

Po pierwsze, myślę że ci, którzy odczuwają w tej sytuacji realne cierpienie, ból mogą właśnie to cierpienie złożyć na krzyżu Chrystusa. To znaczy mogą ofiarować ten dyskomfort, a raczej to cierpienie łącząc je z ofiarą Chrystusa. Jestem głęboko przekonany, że taka ofiara ma swój głęboki sens. Oczywiście zawsze pozostaje nam możliwość udziału w transmisji medialnej. Ta transmisja nie zastępuje realnej obecności, tak jak rozmowa przez skype'a czy telefon nie zastąpi rzeczywistego, w pełni osobowego spotkania z człowiekiem bliskim, ukochanym. Jednak stanowi ona pewien możliwy substytut tego spotkania. Oczywiście trzeba zadbać o to, aby udział w tej transmisji miał charakter duchowy. Niektórzy skazani na takie uczestnictwo zabiegają o to, by odpowiednio przygotować mieszkanie, czyniąc z pokoju telewizyjnego przestrzeń w pewnym sensie sakralną. Nade wszystko jednak ważne jest to, aby to uczestnictwo miało wymiar duchowy, połączony z duchową komunią świętą.

Czy tegoroczne święta, w czasie bardzo trudnym, jednocześnie gdy jest już nadzieja, że pandemia się skończy, mogą także w tym względzie być znakiem nadziei dla nas wszystkich?

Nadzieja, jak pisał Norwid, wyrasta z prawdy. Często przywoływał tę myśl Norwida św. Jan Paweł II. Tym właśnie nadzieja różni się od iluzji. Jeżeli zatem chcemy tworzyć nadzieję, chcemy ją odkrywać w naszej rzeczywistości powinniśmy zmierzyć się z prawdą. O ile nie mam wątpliwości, co do prawdy dotyczącej śmierci Chrystusa i Jego zmartwychwstania, o tyle wiele niejasności towarzyszy mi w opisie współczesnej sytuacji epidemicznej. Absolutnie nie podważam samego wirusa, nie podważam dramatów i tragedii ludzkich, nie kwestionuję w żadnej mierze rozległości tego cierpienia. Pytaniem natomiast pozostaje to, w jaki sposób chcemy uporać się z tą rzeczywistością. Jeżeli bowiem jako panaceum na istniejące zło pojawia się „Wielki Reset”, który obejmuje także reset Boga i wartości transcendentnych w przyszłym post pandemicznym świecie, obawiam się, że taka nadzieja budowana jest na kłamstwie i nie jest to nadzieja ale iluzja. Nadzieja wyrasta z prawdy i takiej nadziei opartej na prawdzie, którą niesie Bóg, który pokonał śmierć swoim zmartwychwstaniem, tej nadziei serdecznie życzę.

Czytaj też:
Wielkanoc w czasie epidemii. Co ze święceniem pokarmów?
Czytaj też:
Dziś Wielka Sobota. Oczekiwanie na Zmartwychwstanie Chrystusa

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także