Sejm zignorował jednoznaczne stanowisko komisji deregulacyjnej, w której zdecydowano o wykreśleniu z ustawy jednego z jej zasadniczych punktów, czyli ograniczenia prawa do zakładania nowych aptek do farmaceutów prowadzących działalność gospodarczą, z wykluczeniem spółek kapitałowych. W uchwalonej wczoraj wersji zapis o „aptece tylko dla aptekarza” powrócił.
Co to oznacza?
Po pierwsze – PiS, który zawsze niósł na sztandarach deregulację i otwarcie zamkniętych zawodów, gromiąc kliki czy to prawników, czy architektów, tworzy właśnie dokładnie taką zamkniętą klikę. I to ordynarne złamanie głoszonych przez siebie zasad powinno zostać partii rządzącej zapamiętane.
Po drugie – fatalny minister Konstanty Radziwiłł, od początku swojego urzędowania hołubiący projekty uderzające w swobody obywatelskie (zakaz sprzedaży tytoniu na odległość) powinien stracić stanowisko, ponieważ w przypadku uchwalonej właśnie ustawy wystąpił jako faktyczny lobbysta jednej z korporacji zawodowych. Metoda, którą zastosowali aptekarze, jest doskonale znana: jeżeli nie jest się w stanie konkurować na warunkach wolnorynkowych, szuka się dojścia do decydentów, aby zapewnić sobie przewagę poprzez zmianę warunków gry, czyli przepisów. Minister Radziwiłł swoje stanowisko uzasadniał podczas debaty z rozbrajającą szczerością koniecznością „ratowania rodzinnych aptek”. A zatem regulacja nie powstaje dla dobra klientów tychże, ale dla komfortu powstającej właśnie korporacji.
Po trzecie – w przypadku ustawy zderzają się dwa podejścia. Jedno realistyczne i wolnorynkowe, drugie – skrajnie demagogiczne, prezentowane przez zwolenników regulacji. Według tego pierwszego mamy do czynienia z rywalizacją dwóch rodzajów podmiotów, którym zależy na tym samym – na zarabianiu pieniędzy. Drugie podejście, mające się wpasować się w sentymenty części posłów PiS oraz twardego elektoratu tej partii, sprzedaje bajeczkę o szlachetnych patriotach – polskich aptekarzach oraz złych, wrogich, zagranicznych korporacjach, będących właścicielami sieci aptecznych. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością, zaś farmaceuta, będący właścicielem apteki, jest tak samo żądny zysku jak prezes wielkiej sieci. Których zresztą jest w Polsce niewiele, bo większość sieci liczy sobie po kilka aptek i należy do Polaków.
Po czwarte wreszcie – tak, na rynku farmaceutycznym zdarzają się patologie, ale zajmując się problemem od dawna, nie dowiedziałem się jeszcze o takiej, której zwalczanie wymagałoby uchwalania tak skrajnie antyrynkowego prawa.
Niedawno spotkałem się z przedstawicielami Wielkopolskiej Izby Farmaceutycznej, chcąc dobrze poznać stanowisko drugiej strony w sporze. Na wstępie zostałem uraczony standardową opowieścią o tym, że dla farmaceuty ważny jest pacjent, nad którym tenże z troską się pochyla – nie to co w sieciówkach. Ale na te banialuki jestem niewrażliwy.
Usłyszałem też jednak o autentycznych problemach. Tyle że w żadnym momencie rozmowy przedstawiciele WIF nie byli w stanie wykazać, że problemy te można rozwiązać jedynie za pomocą skrajnych restrykcji, do których chcieli mnie przekonać. Czy może raczej – owszem, jest szansa, że wiele z nich by zniknęło, ale na tej samej zasadzie, jak odciski na stopie znikną, gdy amputuje się całą nogę. I to medyczne porównanie jest tutaj najlepsze.
Przykłady? Za złamanie prawa farmaceutycznego (np. w kwestii reklamy apteki, który to zakaz sam w sobie jest absurdem) odpowiada w sieci nie kierownik farmaceuta, który mógłby stracić uprawnienia, ale menadżer, który odpowiedzialności zawodowej nie ponosi. Problemem ma być także import tańszych i niesprawdzonych odpowiedników leków czy zakładanie kolejnych spółek kapitałowych w przypadku problemów tych już istniejących. Jeżeli – jak twierdzą przedstawiciele farmaceutów – istnieje zagrożenie oligarchizacji rynku przez duże sieci, to od tego są przepisy dekoncentracyjne, już zresztą w ustawie Prawo farmaceutyczne istniejące. Zatem w wielu przypadkach przepisy ograniczające patologie już istnieją. Problemem jest jedynie egzekucja i to ją należałoby poprawić. Tam, gdzie takich przepisów nie ma, należy je uchwalić, mierząc jednak wyłącznie w problem, zamiast w wolność rynkowej rywalizacji.
Odniosłem jednak wrażenie, że na tym akurat farmaceutom kompletnie nie zależy, bo liczą na wejście w życie prawa, które nie tylko załatwi te problemy, ale też da im skrajnie uprzywilejowaną pozycję. Skąd takie wrażenie? Oto usłyszałem, że zdarza się, iż hurtownie, współpracujące z sieciami aptek, odmawiają sprzedaży leków małym aptekom pod byle pretekstem, choć mają taki ustawowy obowiązek. Zacząłem dopytywać, jaki jest w takiej sytuacji tryb postępowania, jak reaguje zawiadamiany o takim fakcie wojewódzki inspektor farmaceutyczny, jak szybko reaguje, jaką nakłada karę – ale okazało się, że ludzie z WIF właściwie sami tej procedury nie znają i nie potrafią powiedzieć, jak ona przebiega. Zadziwiające, prawda? – skoro ma to być jeden z najboleśniejszych problemów. A skoro tak, to trzeba uznać, że nie interesuje ich rozwiązanie konkretnych problemów, a jedynie własny uprzywilejowany status.
Minister Radziwiłł obłudnie stwierdza, że ustawa nikogo nie wywłaszcza. Wprost – nie. Faktycznie jednak będzie się odbywało powolne wywłaszczanie przedsiębiorców. Jeżeli zostanie im wypowiedziana umowa najmu lokalu aptecznego, nie będą mogli go odtworzyć w innym miejscu. Jestem gotów się założyć, że lobby aptekarskie podejmie teraz intensywne zabiegi u właścicieli nieruchomości, w których znajdują się apteki nienależące do farmaceutów, żeby zaczęli wymawiać umowy najmu – oczywiście nie bez odpowiedniej korzyści dla siebie.
Gdy zaś właścicielowi sieci aptecznej się zemrze, co się przecież zdarza, a nie będzie miał w rodzinie farmaceuty, jego spadkobiercy dostaną figę z makiem albo jeszcze mniej. Albo ich apteki łaskawie wykupią farmaceuci za ułamek wartości, albo trzeba je będzie zamknąć, płacąc jeszcze za utylizację leków. Ten aspekt ustawy wydaje się szczególnie oburzający: przepis, którego zwolennikiem jest minister zdrowia, pozbawia rodziny polskich przedsiębiorców dorobku życia.
Skutek działania ustawy w jej obecnej postaci nie jest trudny do przewidzenia. W ciągu kilku lat będziemy mieli klany aptekarskie, które stopniowo przejmą rynek, dzieląc go między siebie zwłaszcza w mniejszych miejscowościach i windując ceny na zasadzie lokalnej zmowy. Wobec przepisów ograniczających terytorialnie powstawanie nowych aptek, wejście do zamkniętej kasty stanie się praktycznie niemożliwe – dokładnie tak jak to miało miejsce w przypadku zawodów prawniczych przed ich otwarciem.Apteki będą przekazywane w rodzinach. Osoba spoza klanu aptekarskiego (będąca oczywiście farmaceutą) nie będzie miała szans na otwarcie swojej apteki. Na koniec odbije się to na klientach aptek.
I, mam szczerą nadzieję, na partii, która tę skandaliczną ustawę przepchnęła przez parlament jako projekt poselski, bez oceny skutków regulacji, konsultacji i wbrew stanowisku wszystkich organizacji zrzeszających przedsiębiorców oraz Komisji deregulacyjnej Sejmu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.