Modne jest dziś wyrażanie zaniepokojenia stanem Unii Europejskiej i jej wewnętrznymi kryzysami. Pojawiają się tendencje części brukselskich elit do maskowania problemów wzmacnianiem dyscypliny wewnątrz Unii i działaniem na rzecz unifikacji obiegu informacji. Pokuśmy się więc o stworzenie krótkiego katalogu pomysłów na jeszcze większą fasadowość Unii.
1. Makiawelizm. W dyskusji polityków i mediów krajów Unii nie sposób znaleźć nawet próby analizy przyczyn Brexitu. Dobrym przykładem aroganckiej reakcji na decyzję Brytyjczyków była wypowiedź Donalda Tuska z 31 marca na Malcie przy prezentacji wytycznych w sprawie negocjacji rozwodowych: „Unia nie chce karać Wielkiej Brytanii. Brexit to wystarczająca kara”. Jeśli uznać mowę Tuska za odbicie nastrojów mainstreamu Brukseli, Paryża i Berlina, to poza Unią nie ma zbawienia,a kto ją opuszcza, ten pożałuje. Już fakt odrzucenia postulatu premier Theresy May, by prowadzić równolegle negocjacjew sprawie warunków rozwodu i przyszłych relacji UE – Londyn, wskazuje na konfrontacyjny nastrój w czołówce Unii.
A co „wiodący nurt” brukselski ma do zaoferowania tym, którzy zostają? Tutaj dominuje hasło walki o sukces „partii ładu europejskiego” przeciw lokalnym populistom. To zadziwiające, jak szybko większość państw unijnych i ich mediów zaakceptowała stworzenie etykietki „populizmu”, którą obdarza się partie w pełni mieszczące się w demokratycznych standardach, lecz z racji krytyki polityki imigracyjnej uznane za partie faktycznie niepełnoprawne. Walka z populistami głoszona jest w podobny sposób, w jaki kiedyś w obozie komunistycznym proklamowano walkę z elementami kontrrewolucyjnymi. Z jedną różnicą – europejskim „populistom” pozwala się jeszcze startować na równych zasadach w wyborach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.