Zagłada klerków
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Zagłada klerków

Dodano: 
Magicznych momentów, które miały masom otworzyć oczy, było już wiele, np. manifestacje KOD
Magicznych momentów, które miały masom otworzyć oczy, było już wiele, np. manifestacje KODŹródło:FOT. DANIEL GNAP/EAST NEWS
W Polsce możemy właśnie oglądać upadek intelektualistów, którzy uznawali, że lud musi im się jako „elicie” podporządkowywać.

Bez mała sto lat temu francuski filozof Julien Benda w szeroko dyskutowanej książce oskarżył współczesnych sobie o „zdradę klerków”. Zdrada, w największym skrócie, polegała jego zdaniem na tym, że „klerkowie”, intelektualiści, zamiast zajmować się tym, do czego są wykształceni, postanowili zajmować się tym, na czym się nie znają: polityką, rewolucjami, promowaniem zmian społecznych, w duchu marksowskiego „nie wystarczy opisywać świata, trzeba go zmieniać”. W heroicznym okresie dawało im to miłe poczucie moralnej wyższości, płynącej z opowiadania się po stronie słabszych i skrzywdzonych przeciwko tyranom, ale w miarę kolejnych zwycięstw lewicy i postępów demokracji liberalnej „oświeceni” poczuli się nową arystokracją, warstwą szczególnie uprzywilejowaną, uprawnioną do ferowania wyroków, do rozstrzygania – ostatecznie zaś przyznali sobie uprawnienia współczesnych cenzorów, w sensie nie tylko cenzurowania debaty publicznej, lecz także na wzór starożytnego Rzymu, gdzie, przypomnę, cenzor oznaczał urzędnika uprawnionego do usuwania z życia publicznego osób, które uznał za niespełniające wymogów moralnych.

Benda przewidywał już 100 lat temu, że to się dla intelektualistów źle skończy: świata nie oświecą, a sami zgłupieją. I tak dokładnie się stało. Na dodatek zaś samozwańcze pełnienie z ochoczym zapałem roli cenzorów demokratycznego społeczeństwa spowodowało w końcu przeciw nim bunt, który we własnym języku objaśnili sobie jako „populizm”.

Polski upadek

W Polsce, gdzie z różnych powodów procesy związane z rozkładem demokracji liberalnej zachodzą wcześniej i w sposób bardziej wyrazisty (co czyni nas „trendsetterem narodów”), możemy oglądać właśnie ten upadek w pełnej krasie i rozłożyć go na czynniki pierwsze.

Przyjrzyjmy się rodzimemu przedstawicielowi tej formacji. Rafał Grupiński bardzo dawno temu, gdy jeszcze występował przeciwko salonom z pozycji szydercy, nazwał go „pinem”, co stanowi poręczny skrót zarówno od „postępowego”, jak i„polskiego intelektualisty”. Otóż „pin” w „państwie PiS” rozrywany jest straszliwymi furiami, które miotają nim w maniakalno-depresyjnych cyklach niczym pacjentem poddanym tzw. odtruwaniu. Z jednej strony od lat, szczególnie od roku 2015, zżera „pina” frustrujące poczucie odrzucenia. Wychowany w przekonaniu, że osiągane stopnie naukowe i pozycje zawodowe zapewnią mu szacunek i posłuch „mas”, nie może pogodzić się z faktem, że masy gremialnie przestały je okazywać, a nawet demonstracyjnie odrzucają dawną hierarchię szacunku. Z drugiej strony nie jest w stanie wyrzec się kultywowania tej hierarchii, a z nią ambicji przewodzenia masom, uwiedzionym przez „populistów”.

Całość dostępna jest w 46/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także