Informacje, a zwłaszcza komentarze polityczne, na temat Polski ukazują się w niemieckiej telewizji, radiu czy prasie zazwyczaj z pewnym opóźnieniem. Dla jednych jest to wyraz troski i efekt zastanowienia ze strony dziennikarzy, owoc ich przemyśleń i rozważań. Zdaniem drugich przyczyna jest bardziej prozaiczna – treść informacji czy temat komentarza muszą być uzgadniane na najwyższym szczeblu, np. podczas tzw. briefingów prasowych u kanclerza Niemiec (z całą pewnością miały one miejsce za regencji Angeli Merkel, co wywołało wówczas skandal). Jeszcze inni uważają, że dziennikarze czekają na depesze agencji prasowych, które następnie – skrócone i przyozdobione własnym tytułem – trafiają na antenę lub do druku. Jeśli chodzi o sprawy polskie, to niektórzy niemieccy dziennikarze mieszkają w Polsce, względnie – jak każdy wytrawny korespondent – mają swych informatorów w Warszawie. Oczywiście dla lewicowych niemieckich mediów są to pracownicy lewicowych polskich gazet czy redaktorzy radia i telewizji. Często też (może ze względów bezpieczeństwa) informację czy komentarz pisze wprost autor zaprzyjaźnionej gazety z Polski; takich przypadków jest więcej, niż mogłoby się wydawać.
Sowieckie zwyczaje
Są też wyjątki. Do nich należy Klaus Bachmann. O nim można powiedzieć – warszawiak. Polska to jego ojczyzna z wyboru, a stołeczna „Berliner Zeitung” to jego gazeta z wyboru. Bachmann to człowiek światowy, wykształcony, oczytany i piszący dużo (m.in. dla „Polityki” i „Gazety Wyborczej”), a także nauczyciel akademicki w Polsce.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.