Kiedy kilka tygodni temu kandydat na prezydenta Andrzej Duda miał zadać pierwsze pytanie Bronisławowi Komorowskiemu, miliony widzów wstrzymało oddech. Tym większe było zaskoczenie, gdy okazało się, że Duda zdobył się na odwagę, żeby poruszyć kwestię nieszczęśliwej i szkodliwej wypowiedzi prezydenta Komorowskiego, który przed czterema laty, zwracając się do uczestników obchodów w Jedwabnem, powiedział, że Polacy bywali „narodem sprawców”. Takie słowa to przecież woda na młyn wszystkich nieprzyjaciół Polski. Wszystkich tych, na czele z Janem Tomaszem Grossem, którzy usiłują dowodzić, że Polacy byli narodem współsprawców Holokaustu.
Wiele razy pisałem już o tym, że takie stwierdzenia są owocem wytężonej pracy części elit żydowskich. Z ich punktu widzenia, do którego potrafią przekonać opinię publiczną, II wojna światowa sprowadza się do Holokaustu. Jedna jest tylko naprawdę kategoria ofiar, wszystkie inne są do niej niejako przypisane. Ludzkość dzieli się – jak to kiedyś próbowała przedstawić znana węgierska intelektualistka żydowskiego pochodzenia Ágnes Heller – na potomków Abla, Żydów i potomków Kaina, całą resztę narodów. Zwolennicy takiej wizji widzą w Holokauście – masowym mordowaniu Żydów przez Niemców – nie wybryk historii, nie wynaturzenie i zaprzeczenie tradycji chrześcijańskiej Europy, ale jej ukoronowanie, konieczne niemal dopełnienie i rozwinięcie. Co się zaczęło na Kalwarii, to skończyło się w Auschwitz – tak brzmi podstawowa zasada tego myślenia.
Kto tak rozumuje, ten odrzuca myśl o autonomicznym, równie niewinnym i równie wielkim cierpieniu innych narodów. Znika solidarność wszystkich ofiar totalitaryzmów, hitlerowskiego i komunistycznego; zamiast tego mamy do czynienia z zaciekłą walką o pamięć, o to, kto bardziej, a kto mniej ucierpiał. Gorzej. Zbrodnie przeciwko Polakom stają się jedynie przypisem do Holokaustu. Polaków ocenia się tylko według jednego kryterium: czy dostatecznie przeciwdziałali zbrodniom niemieckim przeciwko Żydom. Stąd ta niekończąca się dyskusja, w której jedna strona twierdzi, że Polacy zrobili bardzo dużo, i powołuje się na liczbę polskich drzewek Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, druga zaś oskarża i potępia, twierdząc, że pomocy było za mało, a aktów zaprzaństwa i kolaboracji zbyt dużo. Biorąc pod uwagę rozkład sił medialnych, obrońcy pierwszego stanowiska stoją na z góry straconej pozycji. Zawsze można było zrobić więcej, to oczywiste. Szczególnie jeśli ocenia się ówczesne postawy z dzisiejszej, wygodnej i bezpiecznej perspektywy.
Polska powinna przeto zadbać o pamięć o własnych ofiarach. Potrzebne jest poważne podejście do polskiej martyrologii, własnej polskiej opowieści o straszliwych mękach, o sowieckich i niemieckich planach zniszczenia i wymazania narodu polskiego. Dlaczego nie pomyśleć o polskim medalu dla odważnych ludzi różnych narodowości – Niemców, Ukraińców, Rosjan, także Żydów, którzy ratowali Polaków? Dlaczego nie pomyśleć o polskiej nazwie dla cierpień, jakie dotknęły nasz naród? Jeśli świat wie o Holokauście, dlaczego nie zadbać o to, żeby przypomniał sobie o polskiej hekatombie? Tak tylko ocalimy naszą własną pamięć i znaczenie polskich ofiar.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.