Pod jednym względem nasza scena polityczna nie pasuje do światowego trendu. Oto w państwach, którym polityczną stabilność zapewniały przez wiele lat partie mainstreamowe, obserwujemy ich powolny upadek i wzrost partii radykalnych, antysystemowych – zarówno z lewa, jak i z prawa. Tak jest dziś w Niemczech, we Francji, a także – uwzględniwszy odmienność systemów politycznych – w USA. W Polsce natomiast oligopol PO i PiS, które to frakcje skutecznie wpisały się w emocje politycznych plemion wytworzonych przez mechanizm postkolonialny, ma się świetnie. Szczególnie po stronie rządzącej PO, która w szybkim czasie zdołała sprowadzić koalicjantów do roli całkowicie niesamodzielnych „przystawek”. Dopiero ostatnio próbę wyłamania się i budowy lewicowej alternatywy podjęło środowisko Adriana Zandberga, ale ta inicjatywa już na starcie przetrącona została przez rozłamową grupę działaczek, które wolą jednak pozostać w zapewniającej im niewysoką, ale zawsze jakąś polityczną pozycję koalicji, niż wracać do politycznej partyzantki.
Sytuacja po stronie „prawicowej” tylko z pozoru wygląda bardziej „światowo”. Konfederacja po słabym wyniku w ubiegłorocznych wyborach odbudowała się w sondażach. Obecnie dają jej one regularnie 10 proc. głosów, „gdyby wybory parlamentarne odbyły się dziś”. Ale pamiętajmy, że to konstrukt teoretyczny – gdyby nawet doszło do przyśpieszonych wyborów, poprzedziłaby je kampania wyborcza, która zwykle zaostrza u nas polaryzację i premiuje główne, „tożsamościowe” partie kosztem mniejszych starających się przekonać wyborców do takich czy innych racji programowych. A do przyśpieszonych wyborów nie ma przesłanek i trzeba myśleć o polityce w kategoriach pełnej kadencji.
Czy to wina mediów?
Pytanie, z czym poszłaby do wyborów – poza plus minus 10-procentowym poparciem w sondażach – Konfederacja. Nie wydaje się, aby partia odrobiła lekcję, której udzielili jej wyborcy w październiku ubiegłego roku. Wtedy punkt startu był znacznie wyższy, w lipcu–sierpniu dzięki aktywności w mediach społecznościowych Sławomira Mentzena i deklaracjom najmłodszych wyborców popularność Konfederacji sięgnęła 15 proc. Jak wiemy, w głosowaniu pozostała z tego połowa. Dlaczego? Na to pytanie konfederaci nie udzielili sobie dotąd odpowiedzi, poza jedną: to skutek wrogości mediów zdominowanych przez oligopol PiS i PO.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.