Problemem salonu jest to, że z grona postrzeganego jako ludzie najlepsi, odnoszący sukcesy, zmieniający świat, wyznaczający mody itrendy, zmienił się on w oczach społeczeństwa w zgromadzenie jęczących ofiar, celebrują- cych swoje rany, licytujących się w męczeń- stwie i mających światu za złe.
Jest to przecież zasadniczo sprzeczne z samą ideą salonu, którego opiniotwórcza władza polega na tym właśnie, że salon ludziom do niego nienależącym imponuje, że też chcieliby się oni w nim znaleźć i dlatego podchwytują wychodzące z salonu idee i poglądy.
Komu zaś mogą imponować ludzie rozgoryczeni, przegrani i obrażeni na rzeczywistość? Byłoby przesadą powiedzieć, że nikomu. Polską specyfiką jest szczególne rozczulenie losem przegranych i skłonność do solidaryzowania się z nimi. Od dłuższego już jednak czasu nad tym uwarunkowanym naszą pełną „moralnych zwycięstw” historią dominuje przejmowany od Zachodu kult sukcesu, każący się od „losera” odwracać, szczególnie wtedy, gdy nie potrafi się on z przegranej otrząsnąć. I akurat najsilniejszy jest ten kult sukcesu w tej części społeczeństwa, nad którą salon chciał sprawować rząd dusz.
Tym, co sprawiało, że kilkaset tysięcy czytelników „Gazety Wyborczej” i „Polityki” oraz miliony widzów zdominowanego przez ich sposób myślenia TVN skłonne były podchwytywać wrzucane tam stereotypy, liczmany i gotowe frazy w poczuciu, że w ten sposób zapewniają sobie obywatelstwo w lepszej części społeczeństwa, było wpojenie tej aspirującej masie, że tu właśnie, w salonie, jest Przyszłość, jedyna możliwa i nieodwracalna. (…)