Historia szorstkiej przyjaźni, by sięgnąć po określenie, którym niegdyś opisał Leszek Miller swoje relacje jako premiera z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, między Ziobrą a Morawieckim ma już blisko dekadę. Kiedy PiS wrócił do władzy w 2015 r., Zbigniew Ziobro został ministrem sprawiedliwości i był nim niemal do końca rządów PiS (z wyłączeniem desperackiego rządu Mateusza Morawieckiego, powołanego po wyborach 15 października 2023 r.). Nie był człowiekiem spoza polityki – przeciwnie. Miał już za sobą sprawowanie urzędu najpierw wiceministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, gdy ministrem był Lech Kaczyński, następnie zaś szefa resortu w pierwszym rządzie PiS, w latach 2005–2007. W 2011 r. poszedł na swoje: wyrzucony z PiS założył Solidarną Polskę, która pod koniec swojego istnienia zmieniła się w Suwerenną Polskę, a w ubiegłym roku została całkowicie połknięta przez PiS. Ziobro miał wtedy ograniczone możliwości funkcjonowania, ponieważ toczył walkę z nowotworem.
Ważne jest to, że w 2015 r. Ziobro nie był nowicjuszem w polityce, a jednocześnie wciąż miał status syna marnotrawnego, któremu Jarosław Kaczyński wybaczył zerwanie kilka lat wcześniej i zaufał na tyle, że powierzył mu kluczową funkcję w rządzie. Tymczasem obejmujący najpierw funkcję wicepremiera, a po dwóch latach premiera Mateusz Morawiecki wszedł do polityki dopiero wraz z wyborami 10 lat temu. Przez długi czas jego pozycja w PiS była słaba, bo był uznawany za element obcy i niesprawdzony. W tym aspekcie pod górkę mieli obaj oponenci – obaj cieszyli się nieufnością starego aparatu partyjnego. Różnica polegała jednak na tym, że Ziobro miał przez cały czas sprawowania rządów własną partię, której członkowie byli wobec niego bardzo lojalni i trzymali zwarty szereg. Jednocześnie jednak pozostawał poza strukturami PiS.
Pierwsze starcia
Dzisiejsze podszczypywania pomiędzy obu panami mają źródło w ich konflikcie z czasów wspólnych rządów. Różnica w podejściu po raz pierwszy wyraźnie zarysowała się, gdy wybuchł konflikt wokół ustaw sądowych, zaprojektowanych w Ministerstwie Sprawiedliwości, w połowie 2017 r. Morawiecki był wówczas wciąż wicepremierem, kojarzonym raczej z obozem umiarkowanym, a więc postawą prezydenta Andrzeja Dudy, który zawetował dwie spośród trzech ustaw (o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa). Kiedy dzisiaj prezes PiS otwarcie już mówi, że reforma wymiaru sprawiedliwości nie udała się przez ówczesnego prezydenta, Mateusz Morawiecki nigdy tej opinii nie powtórzył. Nie bez powodu – sprzyjał wetom.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
