Pierwszy problem PiS dotyczy kalendarza. Już wiadomo, że w Brukseli będą miały miejsce wielomiesięczne opóźnienia ws. wyboru komisarzy. Najpierw trzeba bowiem nominować szefa Komisji Europejskiej, a to wiąże się ze żmudnym uzgodnieniem całego zestawu stanowisk. Istnieje zresztą prawdopodobieństwo, że unijne negocjacje będą trwać na tyle długo, że przesłuchania w Parlamencie Europejskim, czyli kluczowy etap całego procesu nominacji, rozpoczną się już po jesiennych wyborach w Polsce.
"UE może też całkiem świadomie opóźnić cały proces wobec Polski. Wiele zależy – jak wynika z naszych rozmów – od tego, jak będzie wyglądać sytuacja polityczna w kraju i szanse opozycji" – pisze "Rzeczpospolita".
Jeżeli Rada Europejska zdecyduje o nazwisku nowego szefa Komisji Europejskiej, to wówczas swoje propozycje komisarzy zgłaszają państwa członkowskie. Później kandydaci trafiają na przesłuchania do Parlamentu Europejskiego. I tu pojawia się drugi problem dla rządu. Poprzednio były one formalnością, ale teraz może być inaczej. "Kluczowe może być to, czy kandydat miał udział w naruszaniu praworządności w Polsce lub nawet głosował za ustawami dotyczącymi Sądu Najwyższego czy Trybunału Konstytucyjnego" – czytamy.
Czytaj też:
Wysłuchanie Polski w PE. Timmermans: Systematyczne zagrożenie praworządności nadal istnieje