Polski złoty przeszedł bardzo długą drogę – od niestarannie wybijanych, „oszukanych” monet po banknoty z najnowocześniejszymi zabezpieczeniami. Los polskiej waluty nierozerwalnie łączył się z burzliwą historią Polski. Podobnie jak kraj, który w pewnych okresach znikał z mapy, z obiegu znikał i wracał złoty.
Nim wybito pierwsze monety określane jako złoty, waluta ta była w pewnym sensie jednostką wirtualną. Po raz pierwszy nazwa „złoty” pojawiła się oficjalnie w statutach piotrkowskich z 1496 r. Jej wartość ustalono na 30 groszy. Jednostkę obrachunkową pod nazwą „złoty” wprowadzono w czasach wielkich odkryć geograficznych. Część państw europejskich potrzebowała nowych statków, które miały dobijać m.in. do brzegów Ameryki, a materiały do ich budowy zamawiano również od kwitnącej w tym czasie gospodarczo Rzeczypospolitej. Jednostka obrachunkowa ułatwiała większe transakcje.
NARODZINY ZŁOTEGO
„Cenę daje ocalenie kraju i to lepsze jest od kruszcu” – brzmiał napis na pierwszych monetach uznawanych za polskiego złotego. To dlatego, że zawierały w sobie srebro o wartości około 13 groszy, a wartość pojedynczej monety ustanowiono na 30 srebrnych groszy. Kiedy w 1663 r. wybijano pierwszą taką monetę, na polskim tronie zasiadał Jan II Kazimierz Waza, ostatni z Wazów władający Polską.
Pierwsze złotówki nazywano tymfami. Nazwę tę zawdzięczają Andrzejowi Tymfowi, a właściwie Andreasowi Tümpe, niemieckiemu mincerzowi, zarządcy królewskich mennic, który wpadł na pomysł bicia monety o zaniżonej zawartości szlachetnego kruszcu. Wątpliwą wartość tego pieniądza oddano w powiedzeniu „Dobry żart tymfa wart”. Monety te bowiem, oprócz zaniżonego udziału srebra, były bite bardzo niedbale, nieczytelnie i w ogromnych ilościach. Biorąc pod uwagę fakt, że kraj dźwigał się po szwedzkim potopie, można zrozumieć taką formę „pożyczki” Rzeczypospolitej od swoich obywateli i niedbałość przy produkcji pieniądza. W wyniku potopu nasz kraj poniósł ogromne straty materialne – szacowane nawet na połowę całego majątku – i demograficzne – wskutek działań wojennych, głodu i chorób.
Andrzej Tymf przy produkcji polskich pieniędzy nie oparł się pokusie nadużyć i fałszerstw. Na swojej działalności – i tej legalnej, ale zwłaszcza nielegalnej – dorobił się ogromnego majątku. Szlachta w końcu oskarżyła go publicznie o nadużycia, a mincerz, któremu Jan II Kazimierz Waza pozwolił stworzyć tymfa, ratował się ucieczką z Polski w 1667 r.
Jan III Sobieski podjął próbę „ucywilizowania” polskiego rynku monetarnego. Oprócz podejrzanych tymfów w Rzeczypospolitej krążyły w obiegu m.in. grosze, talary, boratynki oraz monety zagraniczne. W 1677 r. Sejm zezwolił na uruchomienie mennic i oszacował wartość pieniądza. Do obiegu trafiły m.in. talary, na których król był przedstawiany z wieńcem laurowym na głowie. Reforma jednak się nie powiodła i w 1685 r. z powodu nierentowności zamknięto mennice koronne na ponad 80 lat.
Ostatni król Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Stanisław August Poniatowski, przeprowadził reformę monetarną, po której złoty został jednostką zasadniczą, a z obiegu wycofano inne, obce monety. Wtedy też na monetach po raz pierwszy pojawia się nazwa „złoty” w języku polskim zamiast po łacinie. Aby zahamować inflację, wybijano porządne srebrne talary. Jednak pojawił się problem, który spowodowany był złym ustawieniem kursów. Dobre, polskie monety na masową skalę wywozili z Polski Prusacy, zalewając nasz rynek gorszej jakości pieniądzem. Aby ograniczyć ten problem, udział srebra w polskich monetach został zmniejszony. To również czas, gdy na masową skalę wprowadzono do obiegu miedziane monety.
Pieniądz przestawał mieć wartość materiału, z którego go wykonywano.
POD ZABORAMI
Pierwsze pieniądze papierowe wyemitowano w Polsce podczas powstania kościuszkowskiego, po drugim rozbiorze w 1794 r. Na rynku brakowało pieniędzy, ale w pogrążonym w wojennej zawierusze kraju, który musiał się zbroić, brakowało kruszcu do bicia monet. Pojawił się więc pomysł wprowadzenia drukowanego pieniądza. Były to bilety skarbowe, które po powstaniu miały być zamieniane na kruszec. Zaborcy, oczywiście, nie uznawali papierowego kościuszkowskiego pieniądza. Jednak, podobnie jak w przypadku każdej prawdziwej waluty, za odmowę przyjęcia biletów skarbowych po ustalonej cenie groziły kary, wymierzane w tym wypadku ze strony polskiego powstańczego państwa.
Po upadku powstania bilety przestały być prawnym środkiem płatniczym. Nigdy nie zostały wykupione, tym samym nie zrealizowano obietnicy wymiany ich na kruszec. W utworzonym w 1807 r. przez Napoleona – formalnie wolnym, ale uzależnionym od cesarstwa francuskiego – Księstwie Warszawskim rozpoczął się nowy etap historii polskiej waluty. W kraju niezbędna była gruntowna reforma monetarna. Pod koniec 1810 r. dekretem księcia warszawskiego, króla saskiego Fryderyka Augusta, wprowadzono tzw. bilety kasowe. Na banknotach emitowanych przez Główną Kasę Wymiany pojawił się herb Księstwa Warszawskiego.
Po utworzeniu w 1815 r. zależnego od Rosji Królestwa Polskiego emitowano pieniądze z herbem tzw. państwa kongresowego – na którym widniał carski, czarny, dwugłowy orzeł z białym polskim orłem na piersi.
W 1828 r. w Królestwie Polskim powołano do życia Bank Polski, co było w zasadzie początkiem polskiej bankowości. Był to pierwszy polski bank państwowy, emitent polskiego złotego. Nie tylko emitował złotego, udzielał pożyczek, lecz także finansował budowę dróg oraz państwowe górnictwo.
Podczas powstania listopadowego, gdy Polacy poczuli ducha wolności i powstał rząd tymczasowy, z pieniędzy zniknął herb państwa „kongresowego”, pojawiła się natomiast ukoronowana tarcza herbowa, a na niej polski orzeł oraz litewska Pogoń. Banknoty i monety rządu powstańczego w 1830 r. były jedynym suwerennym pieniądzem polskim w XIX w.
Po upadku niepodległościowego zrywu zaborcy rozpoczęli rusyfikację i likwidację „niezależności” Królestwa Polskiego. Na srebrnych monetach wybijano napisy w języku polskim i rosyjskim. Polski orzeł nie pojawiał się już na piersi czarnego, zastąpiono go podobizną św. Jerzego. Jednak polski orzeł został umieszczony na skrzydłach orła dwugłowego, wśród innych herbów ziem należących do cesarstwa rosyjskiego.
W latach 40. i 50. XIX w. zaczęły obowiązywać ruble i kopiejki. W 1869 r. Bank Polski podporządkowano rosyjskiemu Ministerstwu Skarbu w Petersburgu, a w 1886 r. instytucję postawiono w stan likwidacji, która zakończyła się w 1894 r. Majątek po Banku Polskim przejął Bank Państwowy Rosji. Na kolejne monety z białym orłem trzeba było czekać aż do 1916 r. Wolne Miasto Kraków, „państewko” składające się z dawnej stolicy Polski i najbliższych terenów, istniejące w latach 1815–1846 na obszarze 1164 km kw. (dzisiejszy Kraków ma niemal 327 km kw. powierzchni), było kontynuatorem tradycji groszy i złotego. W 1835 r. puszczono w obieg srebrne jednozłotówki, a także monety dziesięcio- i pięciogroszowe. Na monetach widniał ukoronowany herb miasta.
Co ciekawe, to małe państewko, pozbawione prawa do pobierania ceł, nakładające na ludność bardzo niskie podatki, stało się w krótkim czasie jednym z najważniejszych ośrodków handlowych w Europie Środkowo-Wschodniej.
KONIEC POLSKIEJ MARKI
123 lata po odebraniu Rzeczypospolitej niepodległości przez sąsiadów naród doczekał się wolności. W 1918 r. nastała II Rzeczpospolita. Nim do tego doszło, podczas I wojny światowej i zajęciu przez Niemcy większości dawnych polskich ziem do obiegu wprowadzono polskie marki. 9 grudnia 1916 r. generał-gubernator warszawski wydał rozporządzenie o wprowadzeniu do obiegu na terenie okupowanym przez Niemców, w Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim, polskiej marki. Pojawił się na niej nawet biały orzeł w koronie. Od czasu powstania listopadowego nie stosowano oficjalnie polskiego herbu.
Jeszcze po 1918 r. używano walut zachodniego zaborcy. Oficjalnym środkiem płatniczym w II RP była marka polska. Polacy nie musieli martwić się o przegródkę na drobniaki, planowano emisję monet, ale ostatecznie do tego nie doszło. Chociaż powstały monety próbne. W 1922 r. wybito monetę próbną z polskim orłem i wizerunkiem marszałka Józefa Piłsudskiego, a rok później z orłem oraz dziewczyną trzymającą na ramieniu snopek zboża. Monety nie weszły jednak do obiegu, a koniec marki był już dość bliski.
Odradzające się państwo borykało się z wieloma problemami. Także finansowymi. Państwowa kasa świeciła pustkami, dochody kraju były bardzo niskie w stosunku do wydatków. To również za sprawą bardzo niewydolnej administracji podatkowej. Do tego niemiecka propaganda na Zachodzie sprawiała, że nowe państwo polskie miało ogromne trudności z przyciągnięciem kapitału zagranicznego czy chociażby z zaciągnięciem pożyczki. Państwo wydawało ok. 2,5 razy tyle, ile zarabiało. Polska Krajowa Kasa Pożyczkowa, która zajmowała się emisją pieniędzy, zaczęła więc je drukować bez pokrycia na łatanie deficytu budżetowego kraju. Nietrudno było przewidzieć, że zakończy się to dużą inflacją, która tylko z początku wpływała na gospodarkę pozytywnie, bo zwiększała eksport. W 1923 r. zaczęła szaleć hiperinflacja. Przez kilka lat życia polskiej marki drukowano banknoty o wielkiej rozbieżności nominałów. Najniższy z nich to pół marki, najwyższy – 10 mln marek polskich. Stopa rocznej inflacji przekraczała 3 tys. proc. 31 grudnia 1919 r. za jednego amerykańskiego dolara trzeba było zapłacić 120 mkp, rok później 600 mkp, 31 grudnia 1921 – 2300 mkp, w kolejnym roku już 17 850 mkp, a w szczycie hiperinflacji jeden dolar kosztował 6 375 000 (kurs z 31 grudnia 1923 r.).
To był początek końca polskiej marki.
LECH W PORTFELU ?
Reformy były nieuniknione, musiały być szybkie i drastyczne. Powołano ponadpartyjny rząd, na którego czele stanął Władysław Grabski, który wcześniej próbował okiełznać upadającą polską walutę jako minister skarbu.
Poprawiono ściągalność podatków, ucięto wydatki na administrację, ceny biletów PKP poszły w górę, wprowadzono nowy jednorazowy podatek dla ludzi dysponujących majątkiem o równowartości ok. 3 kg złota. Rozpoczęto interwencyjny skup marek i zaprzestano dodruku pustego pieniądza. 15 kwietnia 1924 r. powołano Bank Polski jako spółkę akcyjną, który miał zajmować się emisją nowych pieniędzy. Był to koniec planowanej od lat i mocno wyczekiwanej reformy. Już w 1919 r. zdecydowano, że Polacy będą nosić w portfelach złotego oraz grosze, choć powrót do nazwy waluty obowiązującej przed rozbiorami wcale nie był taki oczywisty.
Wśród propozycji cieszących się dużym poparciem w 1919 r. były „lech”, „piast” czy „pol”, a nawet „kościuszko”. 5 lutego 1919 r. Naczelnik Państwa Józef Piłsudski podpisał dekret, w którym napisano: „Jednostka monetarna waluty polskiej otrzyma nazwę »Lech«, a setna jej część nazwę »grosz«”. Przeciwko takiemu nazewnictwu wystąpił m.in. Stanisław Karpiński – ówczesny dyrektor Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej, instytucji zajmującej się emisją pieniędzy. Najważniejszym argumentem za zaproponowaną przez Karpińskiego nazwą waluty był fakt, że nazwa złoty funkcjonowała przed I wojną światową i zaborami. 28 lutego 1919 r. Sejm Ustawodawczy uchylił dekret Marszałka i przesądził, że sto groszy składa się na jeden złoty, a nie jednego „lecha”. Teoretycznie przez 23 dni obowiązującą w kraju walutą był „lech”, choć nie wybito ani jednej monety i nie wydrukowano ani jednego banknotu pod tą nazwą.
Marki polskie wymieniano po kursie 1 800 000 marek za jeden złoty. Nową walutę zbudowano na solidnych fundamentach. 30 proc. obiegu było zabezpieczone w złocie i walutach obcych. Bank Polski miał kapitał początkowy w wysokości 100 mln zł. Był to ogromny wysiłek młodego państwa, a zwłaszcza obywateli, którzy przeżyli zabory, dwie wojny, w wojennej zawierusze stracili bliskich i majątki, ale kupowali akcje instytucji mające łącznie równowartość ok. 29 ton złota. W obiegu były monety o nominałach od 1 gr oraz banknoty, z najwyższym nominałem 500 zł. Na każdym z wydawanych na początku 20-lecia międzywojennego banknocie widniał napis: „Podrabianie – usiłowanie podrabiania – puszczanie w obieg – lub usiłowanie puszczenia w obieg podrobionych biletów Banku Polskiego podlega karze ciężkiego więzienia”. Aby podrobienie jak najbardziej trudnić, banknoty były zabezpieczone znakami wodnymi.
Ówczesny złoty był mocną walutą, równy wartością frankowi szwajcarskiemu. Jeden złoty był równowartością 9/31 grama czystego złota. Waluta była stosunkowo stabilna, choć w 20-leciu międzywojennym również nie oparła się inflacji. Nie była ona jednak tak duża jak w przypadku marek polskich.
GÓRAL W CIENIU SWASTYKI
Polsce nie było dane długo cieszyć się wolnością. Atak Niemiec na Polskę 1 września 1939 r. wiązał się z wywożeniem przez okupanta wszystkiego, co tylko dało się ukraść, a co stanowiło jakąkolwiek wartość. Na początku niemieckiej okupacji na terenach Polski funkcjonowały reichsmarki, złoty oraz bony, jednak jeszcze we wrześniu 1939 r. Niemcy utworzyli na terenach Polski instytucje zajmujące się przechwytywaniem marek, które trafiały do banku III Rzeszy. Aby szybko uporządkować sprawy finansowe na okupowanych terenach i aby ludność nie straciła zaufania do waluty, okupant postanowił zachować nazwę „złoty”. Jednak na nowych banknotach miało nie być orła w koronie. Emisją nowych pieniędzy w okupowanym kraju miał się zająć powołany do życia 15 grudnia 1939 r. Emissionsbank in Polen (Bank Emisyjny w Polsce). Naziści zaproponowali, by szefem tej instytucji został dotychczasowy wiceprezes Banku Polskiego, znany i szanowany w kraju ekonomista Feliks Młynarski. Ten po konsultacji z polskim rządem na uchodźstwie i otrzymaniu zgody od gen. Władysława Sikorskiego propozycję przyjął.
Postawił jednak Niemcom warunki, by napisy na banknotach były w języku polskim, a instytucja zajmująca się emisją okupacyjnej waluty miała w nazwie „polska”. Niemcy o dziwo zgodzili się na to i tym sposobem Bank Emisyjny, obok Polskiego Czerwonego Krzyża, był jedyną instytucją w Generalnym Gubernatorstwie z Polską w nazwie.
Przedwojenne banknoty zostały ostemplowane i w 1940 r. wymienione na okupacyjne. Wprowadzono jednak górne limity wymiany – inne dla Niemców mieszkających w Generalnym Gubernatorstwie, inne dla Polaków i jeszcze inne dla Żydów. „Młynarek” – jak od nazwiska Feliksa Młynarskiego mówiło się na okupacyjne banknoty – o najwyższym nominale 500 zł miał na przedniej stronie podobiznę górala, a na tylnej – panoramę Tatr. Jak łatwo się domyślić, banknot ten nazywano góralem. Właśnie kryptonim „Góral” miała spektakularna akcja żołnierzy AK, którzy – by zdobyć pieniądze na walkę z okupantem – postanowili okraść instytucję całkowicie zależną od Niemiec i finansującą część potrzeb Rzeszy, czyli Bank Emisyjny. Żołnierze podziemia ukradli pieniądze przy udziale pracowników banku, którzy informowali ich o transportach pieniędzy. Spektakularną akcję przeprowadzono 12 sierpnia 1943 r. W biały dzień w centrum Warszawy AK-owcy ukradli ciężarówkę wypchaną pieniędzmi. Zdobycie 106 mln zł dla polskiego podziemia zajęło im kilka minut. Oprócz strat materialnych Niemcy ponieśli też straty wizerunkowe. Zakpiono z nich i ośmieszono. Niemcy nigdy tych pieniędzy nie odzyskali. Co więcej, nie wiedzieli, że za kradzieżą stoi Armia Krajowa. Inaczej ludność cywilną czekałyby represje, a takowych po akcji „Góral” nie było.
INFLACYJNY ROLLERCOASTER
Chociaż podczas II wojny światowej rząd polski na uchodźstwie również emitował swoje złote, to nie weszły one do obiegu w PRL. Po upadku III Rzeszy polskie banknoty zaprojektowali radzieccy graficy, a ich emisją zajęła się najpierw Centralna Kasa Skarbowa, a później Narodowy Bank Polski, który powołano 15 stycznia 1945 r. Do 1950 r. w PRL nie było monet, posługiwano się wyłącznie banknotami o nominałach od 1 do 500 zł. Rok 1950 i ówczesna „reforma” monetarna to jedna z najciemniejszych kart historii złotego, pokaz przebiegłości i gangsterskiego wręcz podejścia Moskwy do obywateli PRL.
Przygotowywano się do niej przez dwa lata. W 1948 r. rozpoczął się druk nowych banknotów, graficznie nawiązujących do tematyki chłopskiej i robotniczej. Zamiast wizerunków polskich bohaterów narodowych – rolnik (10 zł), krakowska kwiaciarka (20 zł), rybak (50 zł), robotnik (100 zł) i górnik (500 zł). Operacja była prowadzona w ścisłej tajemnicy, wiedziała o niej tylko komunistyczna wierchuszka. Nowe banknoty wprowadzono do obiegu w dniu wypłat w państwowych zakładach – 30 października 1950 r., a zaledwie dwa dni wcześniej podjęto dwie ustawy sankcjonujące całe przedsięwzięcie. Kompletnie zaskoczeni ustawami byli nawet posłowie, którzy do ostatniej chwili nie wiedzieli, że będą głosować nad reformą walutową. Prezesi banków przeszli szkolenie na kilka dni przed wprowadzeniem nowych pieniędzy, a urzędy bezpieczeństwa zostały poinformowane o tajemniczych, cennych transportach w dniu głosowania nad ustawami w Sejmie. Do obiegu wprowadzono banknoty 2, 5, 10, 20, 50, 100 i 500 zł i monety 1, 2, 5, 10, 20, 50 gr oraz 1 zł. Przyjęte w Sejmie ustawy pozwoliły na konfiskatę społeczeństwu dwóch trzecich oszczędności zgromadzonych w gotówce. To dlatego, że wynagrodzenia i ceny przeliczano w stosunku trzy nowe za każde 100 starych złotych, ale gotówkę można było wymieniać w stosunku 1:100. Czas na wymianę oszczędności pokazuje, że Sowietom zależało na szybkim ograbieniu Polaków, bo pieniądze trzeba było wymienić na nowe do 8 listopada.
Jednym z elementów reform było wprowadzenie zakazu handlu złotem i walutami obcymi. Można je było legalnie wymienić, ale za śmiesznie niską cenę w porównaniu z realną wartością. Dla ludności, która podczas wojen i zaborów przyzwyczaiła się do tego, że złoto jest jednym z najlepszych i najpewniejszych sposobów lokaty kapitału, był to prawdziwy cios. Znaczna część Polaków mających złoto lub obce waluty zdecydowała się je zwyczajnie zakopać, bo za samo ich posiadanie groziło 15 lat więzienia, a za handel nawet kara śmierci.
Do czasu reformy przeprowadzonej w epoce Edwarda Gierka złoty nie przechodził dużych zmian, jedynie niektóre banknoty zastąpiono monetami. Do portfeli Polaków w 1966 r. trafił także banknot z Mikołajem Kopernikiem, co mocno wyróżniało go na tle „ludu pracującego” z polskich portfeli. Banknot z Kopernikiem był też najdroższym w produkcji banknotem tamtych czasów i zapowiedzią zmian, które miały nadejść, czyli wymianą socrealistycznych projektów na nowe.
Nastąpiło to stopniowo, w latach 1974– 1977. Serię nazwano „Wielcy Polacy”. W portfelach ludzie nosili Karola Świerczewskiego (50 zł), Ludwika Waryńskiego (100 zł), Jarosława Dąbrowskiego (200 zł), Tadeusza Kościuszkę (500 zł), Mikołaja Kopernika (1000 zł), Mieszka I i Bolesława Chrobrego na jednym banknocie (2000 zł). Z czasem na środkach płatniczych znalazły się podobizny Józefa Bema (10 zł) i Romualda Traugutta (20 zł), którymi to banknotami zastąpiono monety, a jeszcze później Fryderyka Chopina (5000 zł). Schyłek PRL to czas hiperinflacji. Stąd decyzja władz o wprowadzeniu kolejnych banknotów o wyższych nominałach. Ludzie odbierali swoje wynagrodzenia w banknotach ze Stanisławem Wyspiańskim (10 000 zł), Marią Skłodowską- Curie (20 000 zł) i Stanisławem Staszicem (50 000 zł), a także w banknocie, który wyróżniał się na tle pozostałych z serii „Wielcy Polacy”, bo nie umieszczono na nim żadnej podobizny. Miał nominał 200 000 zł. Były to ostatnie nowe banknoty z napisem Polska Rzeczpospolita Ludowa i orłem pozbawionym korony. Pod koniec 1989 r. polski złoty był wart coraz mniej.
Gdyby nie cenzura, rysunki satyryczne, jak te cieszące się popularnością po I wojnie światowej, na których robotnik mówił: „Otrzymałem pensję miesięczną i nie wiem, co robić. Posiadam pieniędzy zbyt wiele, aby samemu udźwignąć, i zbyt mało, ażeby zapłacić dorożkarzowi za dowiezienie do domu”. Polska hiperinflacja pod koniec PRL i na początku transformacji w skali globalnej nie była może wielka i daleko jej do rekordowej węgierskiej hiperinflacji, podczas której ceny rosły prawie o 200 proc. dziennie, ale dała się we znaki Polakom. W rekordowym momencie poziom inflacji wynosił 1395 proc. w skali roku. Pensje rosły szybko, ale uwolnione ceny również. Do tego doszły puste półki w sklepach i gigantyczne kolejki przed nimi. Ludzie kupowali na zapas, mając świadomość, że ich wypłata odebrana na początku miesiąca, już pod jego koniec będzie znacznie mniej warta. Ogromna dziura budżetowa, dodruk pieniądza bez pokrycia dokończyły dzieła i kilkanaście miesięcy w latach 1986 i 1990 to był prawdziwy inflacyjny rollercoaster.
Państwo potrzebowało coraz więcej banknotów, by wypłacać ludziom rosnące w szaleńczym tempie, a relatywnie warte coraz mniej pensje, emerytury i renty. W 1989 r. średnia pensja wynosiła 206 758 zł, a już w 1991 r. było to 1 770 000 zł. Bochenek chleba w 1989 r. kosztował 530 zł, by dwa lata później trzeba było za niego zapłacić 1762 zł. To spowodowało konieczność emisji nowych banknotów o wyższych nominałach. 100 000 zł wart był banknot, na którym widniał Stanisław Moniuszko, przy podobiźnie Henryka Sienkiewicza widniał nominał 500 000 zł, Władysława Reymonta – 1 000 000 zł, a Ignacego Jana Paderewskiego – 2 000 000 zł. Do portfeli Polaków miał też trafić banknot z wizerunkiem marszałka Piłsudskiego z nominałem 5 000 000 zł, ale ze względu na denominację do tego nie doszło.
KONIEC KRAJU MILIONERÓW
Ogromną inflację zatrzymały drastyczne reformy, zwane planem Balcerowicza. Okiełznano ją w dużej mierze dzięki bardzo niskiej indeksacji płac. Podnoszenie płac powyżej indeksacji było surowo karane. Kiedy inflację opanowano, trzeba było jeszcze przeprowadzić denominację złotego.
Gdy jedna średnia pensja wynosiła prawie 1,8 mln zł, Polska stała się krajem milionerów. Początek końca tej sytuacji to 1 stycznia 1995 r., gdy do obiegu trafiają banknoty po denominacji.
Aż do końca 1996 r. w obiegu były stare i nowe pieniądze. Na sklepowych półkach podawano więc informację, że coś kosztuje np. jedną nową złotówkę lub 10 tys. starych. Przy starej cenie trzeba było skreślić cztery zera, by obliczyć cenę w nowych złotych. Na nowych banknotach, których używamy w Polsce do dziś, „wielkich Polaków” zastąpili wyłącznie władcy Polski: Mieszko I (10 zł), Bolesław Chrobry (20 zł), Kazimierz Wielki (50 zł), Władysław Jagiełło (100 zł) i Zygmunt I Stary (200 zł). W przegródce na drobne brzęczą monety od 1 gr do 5 zł.
Najnowszy wprowadzony do obiegu w Polsce banknot ma nominał 500 zł i widnieje na nim podobizna Jana III Sobieskiego. Jak czytamy na stronie Narodowego Banku Polskiego: „Banknot 500 zł jest zapewnieniem niezakłóconego obiegu gotówki, zmniejszeniem kosztów emisji znaków pieniężnych, jak również odpowiedzią na większe zapotrzebowanie na banknoty o wysokich nominałach”. Jego udział w rynku w pierwszych latach ma być niewielki i będzie zależał od zapotrzebowania zgłaszanego przez banki.
Banknot 500-złotowy ma najnowocześniejsze zabezpieczenia na świecie (podobnie jak pozostałe polskie banknoty, bo zabezpieczenia są modyfikowane najnowszymi dostępnymi metodami). Ponieważ duża część Polaków pewnie jeszcze nie miała okazji się z nim zetknąć, na stronach internetowych Narodowego Banku Polskiego znajdziemy krótkie szkolenie, jak rozróżnić oryginał od fałszywki. Wiele wskazuje na to, że jeszcze długo w naszych portfelach będziemy nosić złotego. Wstępując do Unii Europejskiej, zobowiązaliśmy się do przyjęcia wspólnotowej waluty euro, ale nie określono czasu, do kiedy Polska ma to zrobić.
Robert Wojnarowski
Projekt realizowany we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim w ramach programu edukacji ekonomicznej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.