Największa korzyścią z poniedziałkowego maratonu smoleńskiego jest danie widzom szansy obejrzenia dwóch filmów z krańcowo różnymi spojrzeniami na katastrofę 10 kwietnia. Spojrzenie twórców filmu „National geographic” było mało dociekliwe. „Śmierć prezydenta” to jedynie ilustracja raportu Millera i ustaleń MAK. Bez stawiania pytań, bez brania pod lupę komisji powołanej przez Donalda Tuska i kłamstw Tatjany Anodiny. To film dziennikarzy, którzy nie mają czasu i ochoty na szukanie „dziury w całym” i prawie wszystko uznają za wyjaśnione. Na podobnej zasadzie telewizja z Indii czy Japonii po zamachu na prezydenta Kennedy'ego mogłaby zrobić grzeczniutki film na bazie raportu oficjalnej wersji władz USA.
Obraz Anity Gargas bardziej przypomina film „JFK” w reżyserii Oliwera Stone – kwestionujący oficjalne ustalenia i stawiający pytania. Drąży słabe punkty wersji śledczych i sugeruje alternatywne przyczyny zbrodni.
Obie produkcje wyjaskrawiły jednak ważne pytanie - dlaczego podobne filmy nie powtały w TVP? Odpowiedzi dostarczyła dyskusja dziennikarzy. Paweł Wroński z „Gazety wyborczej” jednym głosem z aroganckim i przypisującym sobie nadzwyczajne prawa mentora prof. Ireneuszem Krzemińskim stawiali tak naprawdę jedną, powtarzaną w kółko tezę - raport Milera był dobry, a kto to kwestionuje, stanowi antypaństwową opozycję kierowaną niskimi pobudkami chęci zdobycia władzy. Na tym tle zarówno Prof. Michał Kleiber, Andrzej Stankiewicz, jak i Paweł Lisicki oraz Michał Karnowski - szefowie dwóch tygodników „Sieci” i „Do rzeczy” jawili się jako prawdziwi obywatelscy rzecznicy interesu publicznego stawiający zasadne pytania.
Czasem bardzo kategorycznie, jak czynił to Michał Karnowski, czasem z przesadnie akcentowaną niechęcią do zauważenia politycznego tła sporu, jaką prezentował Andrzej Stankiewicz z „Rzeczpospolitej”.
Gości nie dobrano symetrycznie – o ile Krzemiński z chęcią rugał i obrażał adwersarzy, o tyle prof. Kleiber czy Paweł Lisicki byli zdolni także do krytycznego spojrzenia na stronę przekonaną o zamachu. Egzaminu jako prowadzący nie zdał Piotr Kraśko, który nie potrafił okiełznać arogancji prof. Krzemińskiego i sam był znacznie bardziej dociekliwy wobec krytyków raportu Millera niż wobec jego zwolenników.
To, że w publicznej telewizji dochodzi do takiej dyskusji dopiero w trzy lata po katastrofie, także nie przynosi TVP chluby.