We Włoszech ruszył proces kapitana, który doprowadził do katastrofy statku „Costa Concordia”. W tym samym czasie w Warszawie rozpoczynała się konferencja prasowa, na której premier z wicepremierem ogłosili „zawieszenie” pierwszego progu ostrożnościowego i podniesienie oficjalnego deficytu budżetowego o 16 mld, do 51 mld zł. Eksperci obliczają, że jeśli sprawdzą się optymistyczne prognozy i w następnym kwartale gospodarka zacznie się „odbijać” (ale ożywienie w następnym kwartale jest zapowiadane co kwartał od ponad roku), to deficyt może zatrzymać się na zakładanym poziomie. Jeśli optymistyczne prognozy się nie sprawdzą, to w tym roku rząd zawiesi drugi próg – 55 proc.
To wszystko gra pozorów – 16 mld, 51 mld, wzrost 0,5 albo 2,9 proc. PKB lub może jeszcze inny. „Prawdę... Prawdę to kto to może wiedzieć, panie dyrektorze?” – jak mówi niejaki Dudała z filmu Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, gdy go szef męczy pytaniem, jak naprawdę stoją z planem. Tak naprawdę próg 50 proc. przekroczyliśmy już dwa lata temu, ale rząd w porę wymienił szefa GUS na takiego, który policzył deficyt i stwierdził, że jest na poziomie 49,9 proc. Może wymienić go po raz kolejny na jeszcze pojętniejszego. Może przeksięgować kasę z OFE na konta ZUS, może zamienić dług ZUS na – ja wiem? – obligacje tego niby-funduszu inwestycji narodowych czy jak się to miało nazywać, którego stworzenie zapowiedział premier w którymś tam ze swych exposé, nie pomnę już, przed „ofensywą legislacyjną” czy po niej. Minister Rostowski ma na pewno jeszcze kupę pomysłów.
Na wspomnianej konferencji prasowej premier i minister finansów przez 20 minut zapewniali, że tymczasowe rozmontowanie finansów państwa jest oznaką ich zdrowia i działaniem na rzecz ich jeszcze większego uzdrowienia w przyszłości. Po tych 20 minutach rozpoczęła sprawowanie swej kontrolnej funkcji tzw. czwarta władza. Pierwszy dziennikarz spytał premiera, czy będzie debatował z Gowinem. Drugi o ubój rytualny, trzeci o jajko, którym zamachnął się na prezydenta Ukrainiec, a czwarty o Hannę Gronkiewicz-Waltz. Wyłączyłem telewizor, zanim piąty zainteresował się tym, co premier zrobi dla wsparcia ks. Lemańskiego w walce z pleniącym się w Kościele autorytaryzmem i faszyzmem.
Następnego dnia w Radiu TOK FM prowadząca orzekła, że gdyby był rządził PiS, to też by zawiesił progi ostrożnościowe. No bo co robić, skoro kryzys? I tyle w temacie.
A we Włoszech rozpoczął się proces kpt. Schettino z „Costa Concordia”. Gdyby to było w Polsce i gdyby Schettino był z PO, powiedziałby pewnie: „No cóż, okazało się, że tam były podwodne skały”. Gdyby kapitanem był ktoś z PiS, to też skały by tam były, więc też by na nie wpadł. Powiedziałby to, oczywiście, nie na żadnej sali sądowej, tylko w TVN24 albo w TOK FM, a panie Kolenda-Zaleska albo Paradowska przyznałyby entuzjastycznie, że no oczywiście, i przeszłyby do spraw ważniejszych – brunatnego zagrożenia, ruchów frakcyjnych w partii rządzącej albo może tego, że polscy księża wstydzą się za swoich biskupów. I co mi zrobisz, jak mnie złapiesz? – jak to mówi świnia we wspomnianym już filmie.