W minioną niedzielę wieczorem Departament Stanu USA ogłosił, że zamierza zmniejszyć liczbę pracowników w swojej ambasadzie w Kijowie w związku z rosnącymi obawami związanymi z możliwą rosyjską inwazją na Ukrainę. Placówkę mają opuścić mniej istotni pracownicy oraz członkowie rodzin dyplomatów – poinformowało CNN.
W poniedziałek rano sprawę skomentował wiceszef polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Marcin Przydacz był gościem poranka rozgłośni katolickich "Siódma 9". Według niego, nie można porównywać decyzji władz amerykańskich dot. ewakuacji dyplomatów i ich rodzin z terytorium Ukrainy z opuszczeniem Afganistanu przez wojska USA w ubiegłym roku. – Takie porównania są zbyt daleko idące. Ukraina jest w zupełnie innej sytuacji – oznajmił polityk.
Polska w obliczu agresji Rosji
Podczas audycji wiceminister spraw zagranicznych został zapytany m.in. o to, jak Polska powinna zachować się w sytuacji ewentualnego konfliktu na Wschodzie. – Musimy być gotowi na zabezpieczenie swoich własnych interesów. Pokazaliśmy, że potrafimy bronić granicy, ale musimy być też gotowi na to, co się wydarzy na skutek tego konfliktu – stwierdził Marcin Przydacz. – Nie ma co straszyć jakąś interwencją, która miałaby zakończyć się działaniami na terytorium Polski – dodał.
Zdaniem polityka, "Polska jest dużym, silnym krajem, mającym dobrze zorganizowaną armię". – Poza tym, jesteśmy częścią sojuszy i tutaj próba podważenia wiary w zapewnienia sojusznicze, to jest właśnie młyn na wodę strony rosyjskiej – mówił Przydacz. – Jestem w stanie wyobrazić sobie, że szereg osób będzie chciało np. przekroczyć polsko-ukraińską granicę czy dojechać do Polski. (...) Na tego typu rzeczy powinniśmy być przygotowani – zauważył wiceszef resortu spraw zagranicznych.
Czytaj też:
Wywiad USA: Rosja planuje zainstalowanie w Kijowie przyjaznego sobie rząduCzytaj też:
Media: Prezydent Chin miał interweniować u Putina ws. decyzji o napaści na Ukrainę