Ileż to już razy powtórzyliśmy od 17 grudnia słowa „nowe Monachium”, „Jałta” lub zmarszczyliśmy czoło na wieść, że car z kanclerzem znów podają sobie łapy ponad naszymi głowami, po czym – jak gdyby nigdy nic – poszliśmy sprawdzić, co mają w ofercie nasza lodówka, telewizor i Netflix. Dlatego nie toleruję powiedzonek, które usypiają czujność i pozwalają siedzieć z założonymi rękami. Nie odmawiajmy sobie mocy wpływania na rzeczywistość, nawet tej najmniejszej. Sceptykom zawsze powtarzam, że przeciętny Polak w 1939 r. nie miał żadnej możliwości wpływania na europejską opinię publiczną, a dziś każdy, kto „speak English”, „parle français”, może zjawiać się na forach dyskusyjnych lub w komentarzach pod artykułami i leczyć Europejczyków z ignorancji lub obojętności. To tak niewiele kosztuje, a czasem naprawdę można sporo namieszać w uśpionych sumieniach i głowach pełnych rosyjskiej propagandy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.