Frank-Walter Steinmeier gorzko podsumował ostatnie lata niemieckiej polityki względem Rosji oraz jego osobiste zaangażowanie w promowanie projektu Nord Stream 2. Rosyjska agresja na Ukrainę zrewidowała działania Berlina.
– Moje obstawanie przy Nord Stream 2 było ewidentnym błędem. Stawialiśmy na budowę mostów, w które Rosja już nie wierzyła i przed którymi ostrzegali nas nasi partnerzy – powiedział niemieckim mediom Steinmeier.
Prezydent Niemiec powiedział również, że czuje "gorycz" z powodu porażki projektu stworzenia "wspólnego europejskiego domu, w którym znalazłaby się Rosja. Nie sprawdziło się podejście polegające na włączeniu Rosji do wspólnej architektury bezpieczeństwa".
Niemiecki polityk przyznał także, że, podobnie jak inni europejscy liderzy, pomylił się co do gotowości Władimira Putina do doprowadzenia Rosji do "całkowitej ekonomicznej, politycznej i moralnej ruiny".
– Tutaj, podobnie jak inni, pomyliłem się – stwierdził Steinmeier. Jednocześnie podkreślił, że tak długo jak Rosja będzie znajdować się pod rządami Putina, tak długo „nie będzie powrotu do status quo sprzed wojny”.
Zwrot Berlina
Rosyjska agresja na Ukrainę postawiła pod znakiem zapytania bezpieczeństwo energetyczne Europy. Duża liczba państw, na czele z Niemcami i Węgrami, jest uzależniona od dostaw rosyjskiej ropy oraz gazu. Z tego względu Unii Europejskiej trudno jest osiągnąć kompromis w sprawie nałożenia embarga na rosyjskie węglowodory. Atak na Ukrainę zmienił jednak podejście wielu rządów do kwestii źródeł energii.
Niedawno szef rządu RFN oświadczył, że Niemcy pracują nad uniezależnieniem się od importu surowców energetycznych z Rosji. Według Scholza obecna sytuacja w Europie "nie przeszkodziła Niemcom w łagodzeniu zależności (od rosyjskiej energii - red.), ale takiego kroku nie da się zrobić w ciągu zaledwie dwóch dni, będzie to wymagało więcej czasu".
Czytaj też:
Orban nazwał Zełenskiego przeciwnikiem. MSZ Ukrainy odpowiadaCzytaj też:
Masakra w Buczy. Zaskakująca reakcja BidenaCzytaj też:
Niemcy wydalają 40 rosyjskich dyplomatów. Mają pięć dni na opuszczenie kraju