Damian Cygan: Jarosław Kaczyński powiedział w wywiadzie dla "GP", że Berlin nie chce "iść na ostro" z Moskwą być może dlatego, że "Rosjanie dysponują silnymi kompromatami". Kogo one mogą dotyczyć?
Grzegorz Kucharczyk: Kompromaty, czyli materiały kompromitujące, mogą dotyczyć niemieckich elit politycznych. To właściwie nic nowego, bo już nawet w niemieckich mediach pisano, zwłaszcza od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę, że dość dziwne są te związki biznesowo-polityczne niemieckich polityków z Rosjanami, także na poziomie lokalnym.
Trudno nie odnieść wrażenia, że przywódcy Niemiec i Francji mają opory przed wizytą w Kijowie. Dlaczego tak jest? Nie zależy im, żeby Ukraina wygrała tę wojnę?
Albo, mówiąc językiem prezydenta Macrona, nie chcą "upokarzać Rosji". To wszystko są oczywiście wymówki, tym bardziej że jak popatrzymy szerzej, to większość tzw. establishmentu europejskiego, w tym przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i szef Rady Europejskiej Charles Michel, byli już w Kijowie. Politycy niemieccy i francuscy pozostają wstrzemięźliwi, choć jeśli chodzi o niemieckich, to zarówno minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock, jak i przedstawiciel największej partii opozycyjnej CDU Friedrich Merz też odwiedzili już Kijów. Można więc jedynie domniemywać, że toczy się jakaś gra wokół tej wizyty kanclerza Scholza i prezydenta Macrona, bo nie chce się wierzyć, że chodzi tylko o względy bezpieczeństwa. A być może toczą się jakieś zakulisowe negocjacje na linii Paryż-Berlin-Moskwa, które powodują, że ta wizyta ciągle nie dochodzi do skutku.
Przywódcom Niemiec i Francji ma towarzyszyć premier Włoch Mario Draghi. Są głosy, że tam powinien być przedstawiciel Polski, a nie Włoch. Dlaczego nie jest możliwe zorganizowanie spotkania prezydentów Polski, Niemiec, Francji i Ukrainy?
Krótko mówiąc, z punktu widzenia Berlina i Paryża powstanie osi Warszawa-Kijów to śmiertelne zagrożenie dla ich planów politycznych, które można streścić jako próbę dominacji w Unii Europejskiej. Zwłaszcza ze strony Niemiec, bo w tym tandemie Francja jest słabszym partnerem. Nawiązanie ścisłej współpracy Polski z Ukrainą oznacza, że w Europie jest około 90 mln ludzi, którzy są mało sterowalni przez tych, którzy uważają, że wiedzą lepiej.
Historyk Timothy Snyder napisał, że "Rosja planuje głodzić ludzi w Azji i Afryce, by wygrać swoją wojnę w Europie". Kremlowi nie do końca udał się szantaż gazowy, więc sięga po nowy instrument – żywność?
Moskwa sięga po wszystkie instrumenty nacisku, próbując przewrócić kolejne kostki domina. Wywołanie niekontrolowanej migracji do Europy z regionów dotkniętych głodem w Afryce czy na Bliskim Wschodzie zdestabilizowałoby sytuację na naszym kontynencie. Z drugiej strony nie mamy do czynienia z jakąś klęską urodzaju w Stanach Zjednoczonych czy w Kanadzie, więc można sobie wyobrazić zapełnienie tych deficytów przez innych eksporterów zbóż. Prawdopodobnie tego dotyczyła niedawna wizyta sekretarza rolnictwa USA Toma Vilsacka w Polsce, który rozmawiał z najważniejszymi politykami. Potem mieliśmy wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w Egipcie, który jest jednym z głównych odbiorców ukraińskiego zboża. Być może chodzi więc o pewną modyfikację łańcucha dostaw, aby polskie zboże weszło w miejsce ukraińskiego albo ukraińskie do Polski. W tej sprawie jest cały wachlarz możliwości, które sumarycznie rzecz biorąc mogą oznaczać, że te kalkulacje Kremla nie spełnią się.
Papież Franciszek stwierdził, że wojna na Ukrainie mogła zostać sprowokowana. Przecież to jest wprost powtarzanie rosyjskiej narracji. Dlaczego papież to robi? Nie rozumie, czym jest Rosja Putina, czy nie chce tego zrozumieć?
Obserwatorzy tego, co dzieje się w Watykanie mówią, że nie tylko w sprawach dyplomacji dominującą rolę odgrywa Sekretariat Stanu, czyli ministerstwo spraw zagranicznych, którym kieruje kard. Pietro Parolin. Mówiąc delikatnie, nie jest to orzeł dyplomacji. Słowa o wojnie Rosji z Ukrainą prawdopodobnie odzwierciedlają wykładnię, jaką papież dostaje z Sekretariatu Stanu. W tym sensie Franciszek jest blisko patriarchy moskiewskiego Cyryla. Na tym tle należy docenić trzeźwe podejście, jakie w odniesieniu do wojny na Ukrainie prezentuje przewodniczący Episkopatu Polski, abp. Stanisław Gądecki.
Czytaj też:
Watykan odwołał procesję Bożego Ciała. Wiadomo dlaczegoCzytaj też:
Tak Niemcy chcą bronić Litwy w ramach NATO. Pomysł mrozi krew w żyłach
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.