Oddaję teraz głos nestorowi polskiej historiografii, Stefanowi Kieniewiczowi (1907-1992). Oto fragment jego „Historii Polski 1795-1918” (Warszawa 1987, s. 258):
O wiele jeszcze mniej szans miało powstanie na Ukrainie. Tu żywioł polski był jeszcze mniej liczny; czynnik klasowy, narodowy i wyznaniowy przeciwstawiał szlachcie polskiej ukraińskich chłopów. Już przed wybuchem nastąpił rozłam wśród kijowskich demokratów – „chłopomanów”. Jedni, jak Włodzimierz Antonowicz, uznali się za Ukraińców i odmówili udziału w polskim powstaniu. Drudzy wyszli na spotkanie chłopów ze Złotą hramotą w ręku – był to dekret uwłaszczeniowy drukowany po ukraińsku złotymi czcionkami. Spotkali się z nieufnością, a jeden z oddziałów został zmasakrowany przez podburzoną gromadę we wsi Sołowijówce. Rozpoczęte dopiero w maju powstanie na Ukrainie zostało stłumione w ciągu niewielu dni. Tylko Edmund Różycki z oddziałem jazdy utrzymał się na Wołyniu ok. 7 tygodni, po czym przedarł się do Galicji. […] Rok 1863 wykazał, że hasło niepodległości Polski, nawet poparte dekretami uwłaszczeniowymi, nie znajduje oparcia wśród ludności Ukrainy i przeważnej części Białorusi.[podkr.Ł.W.]