Jeżeli cokolwiek zaskakuje w nagłej wolcie PiS, to jedynie tempo zmian, a nie ich kierunek. Bo, owszem, na poziomie czysto emocjonalnym to zrozumiałe, że zatrzymanie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika utwardziło stanowisko PiS i pogłębiło syndrom oblężonej twierdzy. Wszak pierwszy raz w historii III RP obserwujemy tak drastyczną rozprawę z ekipą oddającą władzę. Policja wchodzi do Pałacu Prezydenckiego, posłowie zakuci w kajdanki, bezprawne działania w TVP i Prokuraturze Krajowej – to mocne obrazy, które w naturalny sposób wpływają na polityków. A jednak decyzja o przyjęciu strategii opozycji totalnej została podjęta, na długo zanim doszło do zatrzymania posłów PiS. Wszak chyba mało kto się spodziewał, że zaledwie tydzień po exposé premiera Donalda Tuska politycy PiS wyrzucą do kosza powielaną od lat narrację o targowicy i sami zaczną pielgrzymować do unijnych dygnitarzy. I to nie w sprawie Kamińskiego i Wąsika (którzy wówczas chodzili jeszcze na wolności), tylko mediów publicznych. Widok całego wianuszka posłów prawicy na czele z Elżbietą Witek otaczających wiceszefową Komisji Europejskiej Věrę Jourovą i proszących, by ta pochyliła się nad „upadkiem” polskiej demokracji, był jednym z bardziej żenujących obrazków w ostatnich tygodniach. Oto partia, która przez lata przekonywała, że donoszenie Brukseli na sytuację w Polsce to de facto zdrada narodowa, a lojalność wobec własnego państwa to cnota najwyższa – właśnie ta partia potrzebowała zaledwie kilku dni, aby pójść tą samą drogą, którą od lat kroczyła Platforma Obywatelska. A przecież to właśnie ostatnich osiem lat formacji Donalda Tuska, osiem lat porażek i kryzysów najlepiej dowodzi, że polskie społeczeństwo en masse odrzuca formułę opozycji totalnej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.