Kolejne wpadki i gafy, które Radosław Sikorski popełniał przez ostatnie lata, nie przeszkodziły mu w powrocie do resortu dyplomacji. Nie tylko wrócił do rządu, lecz także stał się niemal z dnia na dzień jednym z jego jaśniejszych punktów. Przynajmniej jeżeli mówimy o liczbie fleszy, które na sobie skupia – w tej dyscyplinie jedynie marszałek Hołownia może być dla niego konkurencją.
Po niedawnym wystąpieniu na Radzie Bezpieczeństwa ONZ, gdzie Sikorski punktował Rosjan, jego notowania w Koalicji Obywatelskiej miały ponoć poszybować jeszcze wyżej. W ostatnich tygodniach coraz częściej pojawiają się głosy, że – dopiero co przejęty – resort dyplomacji jest już za mały dla Sikorskiego, a na horyzoncie majaczy stanowisko unijnego komisarza. W tym kontekście mówi się m.in. o nowej funkcji do spraw obronności, czego nie wyklucza sam Donald Tusk. Przyszłość szefa MSZ budzi też spore zainteresowanie mediów, czego przykładem choćby portal OKO.press, którego dziennikarki dywagowały, czy Radosław Sikorski zostanie kandydatem KO na prezydenta Polski w 2025 r.
Taki scenariusz jest dzisiaj wyjątkowo mało prawdopodobny, gdyż z sondaży wynika, że pod względem popularności nikt nie może się równać z Rafałem Trzaskowskim, co nie zmienia tego, że obecny szef dyplomacji wydaje się grać o zdecydowanie wyższą stawkę niż jedynie minister w rządzie Tuska.
Bez względu jednak na to, czy minister ostatecznie wyląduje w europejskich strukturach, to właśnie tam, w unijnym mainstreamie, widzi przyszłość Polski. W niedawnym exposé – tworzonym na użytek polityki wewnętrznej i strategię polskiego państwa traktującym dość po macoszemu – Sikorski zasugerował możliwość zmiany traktatów UE i zgodę Polski na rezygnację z zasady jednomyślności, czyli głównego gwaranta polskiej suwerenności.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.