Gdy czyta się doniesienia polskich mediów, zarówno tych zachwyconych Unią, Europą i wszystkim, co z niej płynie, jak i tych, które widzą w niej rozsadnik zła i szaleństwa, wydaje się, że zdolność ta jest nikła, a konserwatyści są małą, zmarginalizowaną grupką frustratów, w dodatku czysto polską, co budzi w tradycyjnie nastawionych Polakach odruch izolacjonistyczny.
Czy rzeczywiście? Parlament Europejski, w jakiejś mierze reprezentatywny dla całej Europy, nie robi bynajmniej wrażenia skrajnie lewicowego – przynajmniej na mnie, przyzwyczajonego do zachodnich uniwersytetów. Nie powinniśmy zapominać, że w Unii rządzą jednak chadeci – oczywiście do spółki z socjalistami, wśród których nie brak jednak wierzących chrześcijan. PE jest instytucją zachowawczą, a nie rewolucyjną. Martin Schulz, socjalistyczny przewodniczący PE, nie tylko zaprosił do Strasburga papieża Franciszka, ale także zezwala na obecność w PE religijnych symboli – choć może nazbyt dyskretną i niewystarczającą.
Skrajna lewica to jednak mniejszość w Europie, choć głośna, ekspansywna i agresywna. Posłom propagującym rewolucję obyczajową i moralną udaje się czasami zyskać głosy większości, gdy szantażują ją swoim statusem wiecznej ofiary prześladowań i wezwaniami do tolerancji.