Przyjęcie przez rząd RP długofalowej strategii migracyjnej powinno cieszyć – bardzo nam jej przecież brakuje – i to, że PiS w ciągu ośmiu lat swych rządów, mimo rosnącego zaniepokojenia opinii publicznej niekontrolowanym napływem obcokrajowców, strategii takiej nawet nie spróbował przygotować, jest powodem do wstydu. Powinno cieszyć – ale nie cieszy. Z tej przyczyny, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ma ona charakter czysto propagandowy i Donaldowi Tuskowi nie chodzi wcale o strategię, tylko o wyprodukowanie „newsa”, że ją ma.
Wśród wskazujących na to przesłanek jedną z najistotniejszych jest to, że „przyjęty” przez Radę Ministrów dokument opublikowano dopiero pod koniec tygodnia. Wcześniej informacje o jego zawartości trafiły do opinii publicznej jedynie w formule „redakcja X dotarła do szczegółów rządowej strategii…” – a więc bez gwarancji, że cytowane „szczegóły” odpowiadają prawdzie. Każe to przypuszczać, że w momencie, gdy po posiedzeniu rządu otrąbiono hucznie „mamy strategię”, w istocie istniała ona (i być może nadal tak jest) jedynie w jakimś ogólnym zarysie. Wskazuje też na to falstart, którym była wcześniejsza zapowiedź Tuska, że „długofalowa strategia” ogłoszona zostanie nie po posiedzeniu rządu, ale na „konwencji” PO w sobotę 12 października. Nie była to zresztą w istocie konwencja, tylko zaplanowane wcześniej posiedzenie Rady Krajowej PO, ale na ten sam dzień zapowiedziało swoją konwencję Prawo i Sprawiedliwość. Posiedzenie Rady Krajowej nazwano więc „konwencją PO” i rozpoczęto o godzinę wcześniej od konwencji PiS po to, by medialnie „przykryć” tę drugą (co się zresztą nie udało).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.